Wspomina Heniek Grengras
Zredagowala Anna Karolina Klys
Siódmego stycznia nad ranem, kiedy było jeszcze ciemno wyszedłem na pokład. Statek stał na kotwicy za portem, na wzburzonym morzu.
Kiedy zaczęło się rozjaśniać, przetarłem oczy ze zdumienia, bo przede mną ukazały się ośnieżone góry, a na śniegu migotały światła. Marynarze na pokładzie też byli zaskoczeni tym widokiem, ale oni wiedzieli, że w w nocy spadł śnieg, który dotarł aż do Tel Awiwu. Powiedzieli mi, że to z tego powodu nie zaholowano nas do portu, tylko staliśmy w Hajfie, a widoczne w oddali góry to Karmel. Później poinformowano nas, że za dwa dni zaholują nas do portu, a wszystkie formalności związane z przybyciem do Izraela zostaną załatwione na pokładzie okrętu.
Tymczasem ludzie zaczęli wychodzić na pokład i widząc tę zimową panoramę myśleli, że wróciliśmy do zaśnieżonej Europy.
Następnie otrzymaliśmy odświętne śniadanie i znowu wyszliśmy na pokład, słonce święciło jak w lecie, a na horyzoncie oglądaliśmy śnieg.
Do okrętu podpłynęły małe statki, którymi przybyli urzędnicy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
Rozpoczęła się rejestracja: oddaliśmy nasze dokumenty otrzymane w Konsulacie Izraelskim a w zamian otrzymaliśmy dokument „teudat ole”, które z biegiem czasu zamieniliśmy na „teudat zhut”.
Siedzieliśmy na pokładzie oglądając gazety hebrajskie i drukowaną specjalnie dla „olim chadaszim” (tak mówiono na emigrantów), gazetę pod nazwa „Omer”, gdy nagle usłyszeliśmy nasze nazwisko wywoływane przez megafon po hebrajsku: „miszpachat Gringras- zgłosić się do kapitana”. Zdziwieni pobiegliśmy na górny pokład i co nasze oczy widzą? Dwóch oficerów izraelskich i policjanta. Padliśmy w ich ramiona z radości. To byli- Janek brat Lusi, Zalko Fligelman (lekarze wojskowi), i Heniu Fajnsand, mąż mojej koleżanki z Krakowa (oni tez byli z nami w Semipolatynsku). Janek i Zalko przyjechali do Palestyny nielegalnie, jako lekarze na okrętach, którym udało się przełamać blokadę angielską, a rodzina Fajsandów uciekła ze Szczecina do Niemiec, a stamtąd do Paryża, gdzie dostali pozwolenia na legalny przyjazd do Izraela.
Ania miała około trzech lat, nie znała nikogo z tych ludzi, a Janka zupełnie nie pamiętała, stała więc przestraszona i przytulona do Lusi. Zależało nam, żeby zaprzyjaźniła się z Jankiem gdyż planowaliśmy, że po zejściu z okrętu zdołamy Anię oddać w jego ręce. Chcieliśmy żeby była w mieszkaniu Janka, kiedy Lusia i ja pojedziemy do obozu przejściowego „SZAR ALIJA”, gdzie zostaniemy zarejestrowani. Po rejestracji mieliśmy wyjść z obozu i przyjechać do mieszkania Janka i Zalka.
Wieczorem Kapitan zaprosił wszystkich na wieczór pożegnalny, życzył nam szybkiego zaaklimatyzowania się w Izraelu, a my podziękowaliśmy mu za szczęśliwie przybycie pomimo silnej burzy.
W nocy nie mogłem zasnąć. Okręt mocno się kołysał, myślałem, że może znowu zaczynie mi się choroba morska więc wyszedłem na pokład, żeby zaczerpnąć chłodnego powietrza. Stałem na pokładzie i widziałem holowanie naszego okrętu „Galila” do portu.
Ogłoszono, że po śniadaniu zostanie odczytana lista w jakim porządku zejdziemy na ląd. Okazało się, że jesteśmy w trzeciej grupie. Każda grupa liczyła po 30 osób.
Nasze bagaże mieliśmy otrzymać dopiero w obozie przejściowym. O godzinie jedenastej zeszliśmy z okrętu. W porcie skontrolowano nasze dokumenty, a w drodze do autobusu obsypali nas białym proszkiem. W tym czasie udało się nam oddać Anię w ręce Janka. Ania bardzo płakała i baliśmy się, że to zwróci czyjąś uwagę, ale na szczęście Janek bez problemu wyprowadził Anię z portu.
Ania płakała do wieczora i wołała „mamusiu, mamusiu!”, aż usnęła ze zmęczenia i spała do rana.
Tymczasem my wsiedliśmy do autobusu, który zawiózł nas do obozu. Zakwaterowali nas w barakach z blachy pozostałych po wojsku angielskim. W „Szar Alija” po raz pierwszy zetknęliśmy się z ludźmi spoza Europy, o ciemniej karnacji twarzy, z mężczyznami ubranymi w suknie czyli tak zwane „galabije”.
Poszliśmy do biura, gdzie powiedziano nam, że za kilka dni poślą nas do obozu wewnątrz kraju. Nic nie wskórałem tłumacząc, że chcemy wyjść z obozu, bo mamy gdzie mieszkać. Urzędnik powiedział, że jeśli opuścimy obóz to stracimy prawo do otrzymania “szikunu”.
Nie mogliśmy się nikogo poradzić bo telefonu nie było. Byliśmy głodni, poszliśmy więc do stołówki, gdzie jedliśmy po raz pierwszy pitę, oliwki i jajecznice z proszku jajecznego. Po zaspokojeniu głodu poszliśmy wzdłuż płotu z drutu kolczastego szukać miejsca, gdzie moglibyśmy się przekraść.
Powróciliśmy do baraku i zabraliśmy parę rzeczy miedzy nimi kiełbasę. Z łatwością przeszliśmy przez druty i dalej poszliśmy według wskazówek Janka do stacji autobusowej, która znajdowała się przy wjeździe na teren obozu. Nagle zatrzymał nas strażnik (gafir), który na szczęście mówił po polsku. Pozwoli nam iść dalej, za co daliśmy mu pęto kiełbasy. Droga do stacji trwała 10 minut, a tam czekał już na nas Janek. Przyjechał autobus i po pól godzinie dojechaliśmy do domu po arabskiej stronie, w tak zwanej „moszawa germanit”. Kiedy Ania zobaczyła Lusię- wpadła z płaczem w jej ramiona. CDN…
UCIECZKA Z PIEKLA KLIKNIJ TUTAJ
WSPOMNIENIA Z MLODOSCI KLIKNIJ TUTAJ
Kategorie: Uncategorized