I oto jesteśmy w najbardziej hipsterskiej kawiarni w mieście
Etgar Keret (Fot. Guillem Lopez / Reporter)
Etgar Keret – poeta, reżyser, jeden z najpopularniejszych izraelskich pisarzy
Kiedy miałem sześć lat, mój tata pracował w bufecie na basenie, blisko nadmorskiej plaży w Tel Awiwie. Każdego ranka o wpół do szóstej wychodził z domu na basen, przepływał dwa kilometry, brał prysznic w komfortowej klubowej szatni i zaczynał pracę. Do domu wracał zmęczony dopiero o dziewiątej wieczorem. Szesnaście godzin dziennie, siedem dni w tygodniu – rozładowywał skrzynki z napojami, robił tosty i kawę w lśniących szklanych filiżankach.
W późniejszych latach tata nadal się upierał, że to był najlepszy okres w jego życiu, i opisywał tęsknie, jak wiejące od morza słone powietrze mieszało mu się w płucach z mocnym zapachem kawy i importowanych papierosów, które tam sprzedawał. Kawa, morze i papierosy – to zawsze były trzy rzeczy, które tata najbardziej lubił.
Dla mnie to był okres dużo mniej szczęśliwy. Jak tata wracał, byłem już w łóżku i oprócz szabatów, kiedy jeździliśmy z mamą odwiedzać go na basenie, w ogóle go nie widywałem. Nie żebym się na to skarżył. To było życie, które znałem. Sześcioletnie dzieci nie całkiem potrafią sobie wyobrazić inny świat, w którym ojciec ma więcej wolnego, przyjmują rzeczywistość taką, jaka jest. Ale mimo wszystko bardzo mi go brakowało, a mama, która to czuła, zaproponowała, żebym jeździł z nim co rano na basen popływać i stamtąd taksówką do szkoły.
Poza uderzeniem przenikliwego zimna po wejściu do wody niczego z tych porannych kąpieli nie pamiętam, ale wspólne jazdy z ojcem zapamiętałem doskonale: na dworze jeszcze ciemno, my obaj w naszym srebrnym peugeocie 504, okna otwarte, a tata pali długiego kenta i opisuje mi światy równoległe, które istnieją w tej samej chwili w innych wymiarach, światy, w których wszystko, ale to dokładnie wszystko jest takie jak w naszym świecie – taka sama droga, takie samo skrzyżowanie, taki sam papieros w kąciku ust taty – poza jedną rzeczą. I tę jedną rzecz tata za każdym razem zamieniał, każdego ranka wybierał jeden szczegół ze świata równoległego różniący się od tego w naszym: oto w świecie równoległym czekamy, aż światła na skrzyżowaniu zmienią się na zielone, tyle że w tym świecie zamiast srebrnym peugeotem jedziemy na grzbiecie smoka. A oto jeszcze inny świat, w którym pod moimi wystrzępionymi spodniami od dresu kryją się skrzela, które za chwilę pozwolą mi pływać pod wodą bez oddychania jak ryba.
Kiedy miałem dziewięć lat, tata zmienił pracę. Nie musiał już wstawać tak wcześnie, a kolacje jadaliśmy razem, oglądając wiadomości. Dom rodziców opuściłem dopiero w wieku 22 lat, ale nadal odwiedzałem ich regularnie przynajmniej dwa razy w tygodniu i w szabaty chodziliśmy z tatą popływać na basenie, gdzie kiedyś pracował. Gdy miałem 43 lata, zdiagnozowano u taty raka. To był rak nasady języka, efekt 50 lat palenia. Kiedy lekarze go wykryli, był już w stadium zaawansowanym i chociaż w ogóle o tym nie rozmawialiśmy, było oczywiste dla nas obu, że umrze.
W każdy poniedziałek zabierałem go na fizjoterapię i w poczekalni kliniki fizjoterapeuty o współczującym głosie i anglosaskim akcencie tata wciąż jeszcze mi czasem opowiadał o światach równoległych, w których wszystko, ale to dokładnie wszystko jest jak u nas, poza jedną rzeczą. Przypuśćmy, że psy mogą mówić. Albo ludzie czytać myśli, albo niebo jest bordowe zupełnie jak burak i kiedy chmury białe jak mleko płyną po nim, wyglądają tak smacznie, że ma się ochotę je ugryźć.
Na koniec każdej sesji fizjoterapeuta pokazywał mi ponownie, jak powinienem podtrzymywać ojca za ramię, kiedy razem idziemy, i co powinienem zrobić, gdyby stracił równowagę. W drodze do domu, gdy docieraliśmy do ulicy Króla Salomona róg Arlozorov, tata zawsze się zatrzymywał.
Etgar Keret z ojcem Efraimem i synem Levim Fot. arch. pryw.
– Czujesz? – pytał i pokazywał nowo otwartą kawiarnię na rogu. – Po samym zapachu mogę ci powiedzieć, że to najlepsza kawa w mieście.
Na tym etapie choroby nowotwór u nasady języka był już tak duży, że tata nie mógł niczego jeść ani pić i płynne pożywienie otrzymywał przez przezroczystą plastikową rurkę wprost do żołądka.
Któregoś poniedziałku po fizjoterapii, gdy mijaliśmy kawiarnię przy Króla Salomona róg Arlozorov, mój tata, zamiast zatrzymać się i jak zwykle pochwalić to miejsce, zaproponował, żebyśmy weszli i napili się kawy.
– Tato – powiedziałem po chwili wahania – nie możesz nic pić, guz zatkał ci przełyk.
– Wiem – odparł i klepnął mnie w plecy – ale ty możesz.
Usiedliśmy na zewnątrz, przy stoliku na samym rogu. Zamówiłem u ślicznej kelnerki kawę z mlekiem i szklankę wody, a kiedy zapytała tatę, co chciałby zamówić, poprosił o podwójne espresso. Utkwiłem w nim zakłopotane spojrzenie, a on się uśmiechnął i wzruszył ramionami. Kelnerka, która uchwyciła ten uśmiech winowajcy, zwróciła na mnie pytające spojrzenie, a ponieważ nie wiedziałem, co powiedzieć, zamówiłem ciastko owsiane.
Do przyniesienia kawy nie odzywaliśmy się. Chciałem zapytać tatę, dlaczego mimo wszystko zamówił kawę i czy było to jakoś związane z urodą kelnerki, ale milczałem. Tata wyciągnął z kieszeni koszuli paczkę papierosów i zapalniczkę, które trzymał zawsze w futerale na okulary, położył na stole i uśmiechnął się do siebie. Czekaliśmy. Po kilku minutach wróciła kelnerka i postawiła zamówienie na stoliku: kawę z mlekiem, szklankę wody i ciastko na talerzyku przede mną, a podwójne espresso przed tatą.
Moja kawa parowała przyjemnie. Chciałem wypić łyk, ale pić tak przy ojcu wydawało mi się nie fair, więc tylko po prostu się na niego gapiłem, kiedy nagle kątem oka spostrzegłem, jak szybkim ruchem podnosi ze stolika filiżankę z kawą, po czym wypija ją jednym haustem.
To było niemożliwe. Wiedziałem, że to niemożliwe. Przecież byłem tam, w pokoju, kiedy onkolożka pokazywała mamie i mnie zdjęcie rentgenowskie, a na nim guz blokujący przełyk, jak kulka waniliowych lodów w pucharku z wafla. Mój ojciec, orzekła głosem stłumionym, ale autorytatywnym, nigdy więcej nie będzie mógł pić. I oto my w miły słoneczny dzień siedzimy razem w najbardziej hipsterskiej kawiarni w mieście, ja wciąż wlepiam wzrok w swoją parującą kawę, a on obok mnie uśmiecha się po wchłonięciu swojego podwójnego espresso i przez chwilę pomyślałem, że może w ogóle jesteśmy teraz w świecie równoległym, gdzie być może przez wielość historii, które mi opowiadał od czasów dzieciństwa, otworzyło się jakieś przejście w zbolałym sercu tego świata i zostaliśmy wessani do świata równoległego, identycznego, tyle że w tym świecie mój ojciec może pić i jeść, ile zechce, i nie umrze za kilka miesięcy.
Wrząca kawa ześlizgnęła się po pochyłości tchawicy taty do płuc i gdy do nich dotarła, tata zaczął się dusić. Zastygł i złapał się dwiema rękami za gardło. Odgłosy rzężenia, jakie zaczął z siebie wydawać, były przerażające, głos człowieka, którego płuca wypełniła wrząca kawa. Stojąca niedaleko kelnerka gapiła się na niego zszokowana, a mężczyzna w okularach przy sąsiednim stoliku zerwał się z pytaniem, czy potrzebuje pomocy. Ja dalej siedziałem skamieniały. Świat równoległy, w którym dopiero co byliśmy z tatą, znikł i wrzucił mnie z powrotem do mniej udanego świata. Po jeszcze kilku sekundach rzężenia tata pochylił się do przodu i całe wyborne włoskie espresso, które wypełniało mu płuca, zaczął wypluwać na podłogę kawiarni. Kiedy skończył, usiadł wyprostowany na krześle jak gdyby nigdy nic i zapalił papierosa. Ludzie przy sąsiednich stolikach wpatrywali się w niego jak zahipnotyzowani.
– Nie ma co gadać – uśmiechnął się do mnie szeroko, wypuszczając dym przez nozdrza. – To naprawdę najlepsza kawa w mieście.
Tłumaczenie Agnieszka Maciejowska
Dziękujemy Pawłowi Smoleńskiemu za pośrednictwo z pisarzem
Przyslala Rimma Kaul
Kategorie: Uncategorized