Opowiadania

Muzyczny pędzel

 

Zenon Rogala

 


 

Widziałem jak biegła. Biegła z daleka wprost na mnie, a mimo to nie widać było po niej zmęczenia, ani żadnej oznaki trudu przebytej drogi. Raczej im była bliżej mnie, tym przybywało jej energii. Radość i młodość. Dość cienkie warkoczyki podrygiwały to w jedną , to w drugą stronę. Nie zwracała uwagi, że bieg pozbawił jeden warkocz kokardy. Roześmiana twarzyczka, podskoki raz na jednej raz na drugiej nodze i taki ni to pisk, ni okrzyk radości wzmagał się wraz ze zbliżaniem się do mnie tej dziewczynki mojego życia.

Wiatr omiatał wokół głowy pozostałe nie splecione włosy i coraz wyraźniej słyszałem furkocącą na wietrze jej spódniczkę z tym motywem kwiatowym, który szczególnie mi się podoba. Może wymogła na mamie, kiedy depesza o moim przyjeździe dotarła z rana, aby specjalnie dla mnie ubrała ją w ulubiony przeze mnie strój. 

Widzę jak pędzi ze wzgórza po nieznacznej pochyłości, brodząc po kostki w zielonej wodzie trawy, a wokół stóp rozbryzgują się podłużne krople źdźbeł. 

No i te chmury; niby są, ale dopiero co zaczynają nieśmiało zasuwać muślinowe firanki na niebieściutkie niebo. Ich strzępy przesuwają się leniwie, jakby miały pretensje do wiatru, że je zaniedbuje. Kiedy przykucnąłem, aby wyciągniętymi ramionami wskazać ścieżkę wiodącą do celu oczekiwania, na końcu której czekam z bijącym sercem, dostrzegam coś nad jej głową, tak i to bardzo wysoko na niebie, ale jeszcze widoczny, jakby stojący w gorącym powietrzu maleńki trzepoczący skrzydłami ptaszek. Szary, ale z dzwoneczkiem w dziobku. Dzwoni na nasze powitanie. To kolejny dźwięk, który w takiej chwili jest wmieszany w to wietrzne muzykowanie. Bo wiatr delikatnie, jak na tę specjalną okazję, to przycicha, to wzmaga swój oddech nieśmiało. Każdy z tych dźwięków chciałby choć przez chwilę być najgłośniejszy, ale żelazna zasada harmonii powściąga te indywidualne ambicje – teraz ty głośniej, kolego, zdaje się mówić szumiący wiatr do dzwoniącego skowronka. A zbliżający się do mnie tupot maleńkich nóżek, niby rytmiczny i uporządkowany, ale przecież z konieczności również spontaniczny, też znajdzie dla siebie swoją muzyczną frazę. Rozpościeram więc swoje pełne miłości, ale również miłości spragnione ramiona i czekam…

– Co ty wyrabiasz, jak ty się zachowujesz, tylko wstyd mi przynosisz… nie dość, że zgodziłam się przyjść na ten koncert do filharmonii, a tu taki wstyd. Mnie to już pół biedy, ale przeproś swoją sąsiadkę, już wydawało mi się, że zasnąłeś, ale ty rozstawiłeś ręce jakby ci było za mało miejsca na tej sali – Iwona syczała mi do ucha i pełnym współczucia wzrokiem szukała zrozumienia u mojej sąsiadki.  

– Pretensje proszę składać na grobie pana Vivaldiego, – bąknąłem sam do siebie… 


Wszystkie wpisy Zenka

TUTAJ

Kategorie: Opowiadania

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.