
Żołnierze ukraińscy na transporterze opancerzonym w obwodzie wyszogrodzkim pod Kijowem w Ukrainie, 10 marca 2022 r. (Fot. Efrem Lukatsky / AP Photo)Takie żądania, jakie wysuwa pod adresem Kijowa Moskwa, stawiać można po wygranej wojnie. A Rosja co najwyżej może liczyć na to, że wojny nie przegra.
Już od czasu „Wojny peloponeskiej” Tukidydesa wiadomo, że „silniejsi osiągają swe cele, a słabsi ustępują”. Wymordowanie przez zwycięskich Ateńczyków mężczyzn z pokonanej wyspy Melos i sprzedanie w niewolę kobiet i dzieci należałoby uznać za logiczną konsekwencję odmowy kapitulacji słabszych Melijczyków przed potęgą Aten. Z tego punktu widzenia opór, jaki Ukraina stawia Rosji, jest nieodpowiedzialny: rachunek sił wyklucza możliwość ukraińskiego zwycięstwa, dając co najwyżej szanse na krwawy impas, zaś złożywszy broń, pokonani mogliby przynajmniej liczyć na ocalenie życia, choć nie wolności.
Logika „Dialogów melijskich” istotnie sprawdzała się w historii do II wojny światowej włącznie. Ale, jak wykazał amerykański politolog Ivan Arreguin-Toft, od połowy XX w. w 55 proc. wypadków to strona słabsza zwyciężała w końcu w konfliktach. Wprawdzie działo się tak na ogół, gdy stroną silniejszą było państwo demokratyczne, jak USA, które wycofały się z konfliktów w Wietnamie, Iraku czy Afganistanie pod presją własnej opinii publicznej. Jednak z Afganistanu, przed Amerykanami, wycofał się też ZSRR.
Tyle że nie sposób ryzykować życiem milionów w oparciu jedynie o politologiczną analizę. Dlatego prezydent Wołodymyr Zełenski zasadnie powtarza, że gotów jest negocjować z Władimirem Putinem.
Ale o czym, skoro to, czego żąda Rosja, niewiele się różni od kapitulacji? W rozmowie z prezydentem Turcji Recepem Tayyipem Erdoganem Putin tydzień temu przedstawił swoje żądania: Ukraina ma ogłosić neutralność, zdemilitaryzować się i zdenazyfikować oraz uznać niepodległość donbaskich „republik ludowych” i przynależność Krymu do Rosji. Takie żądania stawiać można po wygranej wojnie, a Rosja co najwyżej może liczyć na to, że wojny nie przegra. Stąd przestrzeń do negocjacji, którą chce wykorzystać Zełenski.

Na żądanie neutralności ukraiński prezydent właściwie już przystał, skoro NATO jednoznacznie stwierdziło, że członkostwo jego kraju w dającej się przewidzieć przyszłości nie wchodzi w grę. Szef rosyjskiego MSW Sergiej Ławrow żądał też, by Ukraina neutralny status wpisała do konstytucji. Także i na to – dość, przyznajmy, bezczelne – żądanie Kijów mógłby chyba przystać, opatrując wszelako stosowny artykuł zastrzeżeniem, że został on przyjęty pod przymusem i zostanie odwołany, gdy powstanie Rosja demokratyczna, niestanowiąca zagrożenia dla sąsiadów. Zarazem neutralność nie wyklucza dwustronnych paktów wojskowych i Ukraina mogłaby taki pakt zawrzeć z USA. Niewielka to dla Waszyngtonu (i Moskwy) cena za zakończenie wojny, która stale grozi przerodzeniem się w globalną konfrontację, a zarazem stanowiłoby to spóźnione wypełnienie pustych obietnic, zawartych w deklaracji budapeszteńskiej, gwarantującej Ukrainie nienaruszalność granic.
Zawarcie takiego paktu zakłada jednak istnienie ukraińskiej armii. Trudno sobie wyobrazić rząd w Kijowie, który zdołałby przekonać społeczeństwo, że najlepszą odpowiedzią na rosyjską agresję byłoby rozbrojenie. Jeżeli jednak Rosja tak się obawia groźby ukraińskiej agresji, to możliwe jest przecież wynegocjowanie pasa zdemilitaryzowanego wzdłuż wspólnej granicy – przy założeniu, że taki sam pas powstałby po stronie rosyjskiej. Kontrolę takiej demilitaryzacji należałoby powierzyć wiarygodnej dla obu stron międzynarodowej inspekcji. Podobnie z denazyfikacją. Oba kraje powinny przyjąć identycznie brzmiące ustawy zakazujące propagandy nacjonalistycznej, militarystycznej i totalitarnej, a ich przestrzeganie też należałoby poddać wiarygodnej międzynarodowej kontroli.
Najtrudniejsza będzie kwestia terytorialna: którędy ma przebiegać owa zdemilitaryzowana granica? Na prostą cesję Kijów się nie powinien zgodzić i należy mieć nadzieję, że nikt nie będzie Ukrainy do niej namawiał. Następny byłby korytarz suwalski, potem północny Kazachstan i tak dalej. Ale Karta ONZ gwarantuje prawo do samostanowienia, podobnie jak nienaruszalność granic. Ze spornych terytoriów należy wycofać wojska rosyjskie, poddać je na uzgodniony czas kontroli międzynarodowej, a następnie przeprowadzić referenda. Mieszkańcy, doświadczywszy i władzy ukraińskiej, i rosyjskiej, będą wiedzieli, między czym a czym wybierają.
Wiem oczywiście, że Rosja zrazu potraktowałaby takie rozwiązania jako nie do przyjęcia. Przypomniałaby, że neutralna nadal jest pokonana w II wojnie Austria, że Traktat o konwencjonalnych siłach zbrojnych w Europie wprowadził precedens ograniczenia tych sił, że Rosja, sukcesorka ZSRR – zwycięzcy nad III Rzeszą – jest antynazistowska z definicji, a na referendum w sprawie Sahary Zachodniej nie zgodziło się nawet Maroko. Odpowiedzieć będzie można, że Ukraina nie została pokonana, traktat wypowiedziała sama Rosja, zakaz propagandy nazizmu już jest w rosyjskim prawie, a referendum w sprawie Sahary domagała się sama Rosja. A potem można negocjować. Żeby wprowadzać w życie melijskie zasady, trzeba było najpierw Melijczykow pokonać.
Czy Kijów w negocjacjach z Moskwą musi we wszystkim ustąpić?
Kategorie: Uncategorized