Uncategorized

Rosja 2022


 

Ernest Skalski

– Proszę powiedzieć, jak witają was na wyzwolonych terytoriach?

– Pokrótce, witają nas jak wyzwolicieli – odpowiada facet w mundurze – Uśmiech, radość… ludzie nie mogą ukryć swych łez i radości. Zarówno starsi mieszkańcy, jak i młodzież mówią… w końcu wróciliście, a odchodzą ukraińscy nacjonaliści. Kijowski reżim faszystowski… w końcu nasi bracia… powracają na naszą ziemię.

To ciągle jedna z typowych gadek w telewizorze, z wiedzą wystarczającą rosyjskiemu odpowiednikowi naszego wyborcy PIS. U nas jest ich ok. trzydziestu procent, w tym jakaś część fanatyków, jakaś – koniunkturalistów i jakaś część głosujących inercyjnie. Tacy inercyjni przeważają zapewne wśród niegłosujących obywateli. Ich łączna ilość w społeczeństwie to kwestia dowolnych szacunków. Może jedna trzecia całości, a może więcej.

W Rosji ta kategoria jest zdecydowanie liczniejsza i nie sposób ustalić jej wielkości na podstawie tego, jak kto głosuje. Wyróżnikiem może być miejsce zamieszkania, głównie prowincja, „głubinka”, status społeczny i majątkowy. W większości to ludzie biedni i bardzo biedni. Państwowa telewizja to prawie jedyne źródło informacji, z którego korzystają.

Można przyjąć, że ta formacja to 80 procent ludności Rosji. Patriotyczna, lojalna i pasywna, nieskłonna do fanatyzmu. Ta większość Rosjan kształtuje uproszczony, ale powszechny w świecie obraz całości.

Historyk dodaje, że ta masa straszna się staje w momencie wojny chłopskiej, takiej jak rebelia Stiepana Razina w XVII wieku, Jemieliana Pugaczowa w XVIII oraz wywoływana przez rewolucje, w roku 1905 i1917. Teraz się na to nie zanosi, a i nie ma już tradycyjnego chłopstwa. W początkach prezydentury Putina Lilia Szewcowa z moskiewskiego oddziału amerykańskiej fundacji Carnegie, napisała książkę „Putin’s Russia”. Stwierdziła w niej, że społeczeństwo Rosji może zaakceptować jej modernizację na wzór zachodni, ale też może pozostać w tradycyjnym autorytarnym systemie. Tradycyjnie zaakceptuje wybór władzy i ta wybrała.

Wierchuszka, czyli elita pieniądza i władzy, a to się przy Putinie tylko w części ze sobą pokrywa, to nie więcej niż 2 procent całości. Na klasę średnią przypada więc niecała jedna piąta całości.

Niezależne od władzy Centrum Lewady, badające opinię społeczną, informuje, że 72 proc. społeczeństwa boi się wojny, a 71 proc. „operację” w Ukrainie popiera. Paradoks? Niezupełnie. Coś podobnego pamiętam z okresu, gdy studiowałem w Rosji, w latach 1952 – 1957. Od ostatnich miesięcy Stalina do zdobycia pełni władzy przez Chruszczowa.

Możemy powtórzyć! Czyżby?

Skutki wojny rzucały się w oczy nawet w niezniszczonej Moskwie. W porównaniu z ówczesną Polską było o wiele więcej inwalidów. Dużo mężczyzn, na oko większość, nosiło wojskowe mundury. Bez dystynkcji, lecz prawie zawsze z baretkami. Poza tym widziało się, że ich brakuje. Prawie same kobiety pracowały w sferze usług, a wiele ich widziało się przy robotach drogowych. Zabrakło ich mężów i chłopców, którzy nie zdążyli zostać ich narzeczonymi. W dziesiątej, najwyższej klasie, w której miałem praktykę nauczycielską, prawie wszystkie dzieci nie miały w domu ojców.

Jeszcze nie celebrowano nadmiernie Dnia Zwycięstwa. Zbyt mocno przeżywali wszyscy cenę pyrrusowego triumfu.

Miałem znacznie starszych kolegów, po wojsku, w którym Stalin trzymał po wojnie siedem milionów mężczyzn, podczas gdy brakowało rąk do odbudowy zrujnowanego kraju. Starsi z nich, „frontowniki” to byli ci, którzy trafili na front w drugiej połowie wojny. Nie było gadek o wojennych przygodach. Chujnia! (akcent na drugą sylabę) to była ich opinia o wojnie. Przy wódce czasem wychodziło, że to tylko stały strach, brak snu, czasem głód, potworne zmęczenie, smród, brud i wszy, grubiaństwo, a także bezwzględność przełożonych. A jeden z nich dodał kiedyś, że często nie było kiedy i gdzie się wypróżnić.

„Możemy powtórzyć!” Nie do pomyślenia było wówczas to chwackie wyzwanie, którym afiszują się teraz ich wnuki. Jesienią 1956 roku, gdy wybuchła krótka wojna o Kanał Sueski – Francja, UK, Izrael kontra Egipt – na każdym kroku spotykało się ludzi, niekryjących się ze swym strachem. Nie miało znaczenia, że Związek w niej nie bierze udziału. Wystarczyło, że wojna gdzieś jest i że mogą zostać wciągnięci w koszmar.

W tym czasie toczyły się zacięte i krwawe walki z rewolucją węgierską, a ludzie wiedzieli, że pomaga się bratnim Węgrom przywrócić porządek, zagrożony przez kontrrewolucjonistów, których podpuścili imperialiści. Danych o nastrojach społecznych nie było, bo partia z definicji wiedziała, że są takie, jakie powinny być, a socjologia – i cybernetyka też – była burżuazyjną pseudonauką.

Teraz WCIOM, odpowiednik naszego CBOS, czyli rządowy ośrodek, 14 grudnia zeszłego roku badał stosunek Rosjan do bratnich Ukraińców. Za takich uznało ich 52 procent.11 proc. uznało ich za naród wrogi, a 31 proc. – za neutralny. Te 71 procent akceptuje operację, bo to pomoc udzielana bratniemu narodowi w wyzwalaniu go spod gnębiącej władzy nazistów.

Według Centrum Lewady grudniowe poparcie dla Putina, wynoszące 65 procent wzrosło do 71 proc. gdy zaczął po swojemu czynnie pomagać Ukraińcom. Wojny przeciw bratniemu narodowi by nie poparli. Zresztą, większość boi się wszelkiej wojny, podobnie jak w roku 1956.

Niesprawni sojusznicy

Sprawdza się to, co stwierdził Aleksander III, że Rosja ma tylko dwóch sojuszników, rosyjską armię i rosyjską flotę. Haniebnie się nie sprawdzili w wojnie z Japonią, uważaną w Rosji za słabą.

Po tej przegranej wojnie i po brutalnym stłumieniu rewolucji 1905 roku przez premiera Piotra Stołypina Rosja pod jego kierownictwem zaczęła się szybko modernizować, łącznie ze swoją armią i flotą. Nie zdążyła jednak do wybuchu wojny światowej w roku 1914. Niechętnie zgodził się na nią, pozbawiony silnego charakteru, Mikołaj II, syn Aleksandra III. Być może dlatego, że nie powstrzymał go Stołypin, w roku 1911 zamordowany przez eserowca Bogrowa, jednocześnie agenta Ochrany, ówczesnej bezpieki, prowadzącej swoją własną politykę.

Taka sekwencja uparcie powtarza się w rosyjskiej historii. Po wygranej z Napoleonem Rosjanie długo uważali swą armię za najsilniejszą w Europie, w czym utwierdzały ich łatwe zwycięstwa nad jeszcze bardziej zacofaną Turcją. Przegrana Wojna Krymska – 1853 -1855 – z Anglią, Francją, Turcją i Sardynią wykazała zacofanie Rosji pod każdym względem. Również wojskowym. To się stało impulsem dla reform Aleksandra II.

A jeszcze wcześniej, w roku 1700, Piotr I, który myślał, że już zmodernizował swą armię, podniósł dotkliwą porażkę w bitwie ze Szwedami pod Narwą. Był jednak naprawdę wielkim reformatorem, przy tym bezwzględnym i okrutnym. Wziął się do roboty i w roku 1709, po bitwie pod Połtawą, zmienił się układ sił w Europie. Szwecja przestała być mocarstwem, a silnym graczem europejskim stała się Rosja. Putin wielbi Piotra, ale pod żadnym względem nie jest do niego podobny. Nie ta skala, nie ta energia. Piotr unowocześniał Rosję, a Władimir Władimirowicz ją uwstecznia.

Z jego urojeń, podzielanych zresztą przez wielu, wzięła podstawowa koncepcja wojny z Ukrainą. Nieważne czy Putin i ci, którzy nie śmieją mieć innego zdania niż on, uważali, że będzie to tylko „operacja”. Jest to jak najbardziej prawdziwa wojna. Nie na skalę II WŚ, lecz prowadzona w ten sam bezwzględny sposób, wzbogacony o Internet, rakiety, drony i satelity. Ale Rosja Putina wybrała się na wojnę domową, powtarzając błąd Rosji bolszewickiej z 1920 roku.

Domowa różni się zasadniczo od wojny między państwami. Obie, zgodnie z Clausewitzem, są przedłużeniem polityki, ale domowa wewnętrznej, w której wybór strony jest opcją polityczną, a ta zależy od wielu zmiennych okoliczności. Po każdej stronie są twardzi i nieustępliwi zwolennicy, są tacy mniej twardzi, są wahający się oraz zupełnie przypadkowi. Jest też zbiorowość neutralna. Sondaże ujawniają ten podział, a w nim różnorakie przesunięcia.

Kiedy zamiast sondaży i wyborów w grę wchodzi wojna, przewagę zyskuje strona nacierająca. Porusza się na terenie swojego kraju, korzysta z jego środków i z rezerw osobowych na zdobytym obszarze. Siła przyciąga. Do silniejszych przyłączają się neutralni. Cofającego opuszczają przypadkowi, wahający mogą przejść na drugą stronę. Twardzi zostają do końca, a czasem przejmują inicjatywę i sytuacja się odwraca. Tak było na wielu frontach wojny domowej w Rosji.

W wojnie między państwami walczący nie wybierają strony. Są do niej przypisami przez swój kraj. Dezercja jest przestępstwem, przejście na drugą stronę to zdrada narodowa. Po przekroczeniu granicy nacierający porusza się po wrogim terytorium. Musi wydzielać siły na jego utrzymanie i ochronę wydłużających się dróg zaopatrzenia. Michaił Tuchaczewski, zdolny dowódca Armii Czerwonej w wojnie domowej, nacierający latem 1920 z hasłem „Dajesz Warszawę!” i z odezwą „Do ludności zachodnich guberni!” nie zorientował się, że to już jest wojna między dwoma państwami. Ten błąd powtarzają teraz Rosjanie w Ukrainie.

Na to nakłada się odwieczny bardak (akcent na drugiej sylabie), czyli burdel. Bałagan i konkurencja między ogniwami dowodzenia. Do tego sprzęt, raczej stary, nie najlepiej wykonany i używany. – Powiedz im, że jak ma być równowaga w rakietach, to my mamy mieć ich trzy razy więcej, bo u nas tylko co trzecia odpala! – miał na jakiejś międzynarodowej konferencji krzyknąć nieznający angielskiego Rosjanin do Mieczysława Rakowskiego, wówczas jeszcze naczelnego „Polityki”.

Teraz winny ma być minister obrony, Siergiej Szojgu, z zawodu inżynier budowlany, paradujący w generalskim mundurze. Jeśli miał jakąś wojskową przeszłość to chyba tylko studium wojskowe na uczelni. Cywilny szef tego resortu to raczej reguła w świecie, ale ma być politykiem, który wie kto może być przeciwnikiem, z którym jego kraj ma wojować. Szojgu nie wiedział lub wolał wiedzieć tylko to, co wie Putin, który się z nim zaprzyjaźnił. A przyjacielowi nie mówi się przykrych rzeczy, zwłaszcza gdy jest prezydentem.

Od planowania operacji wojskowych jest szef sztabu generalnego, prawdziwy generał, Siergiej Gierasimow. Ten wie, że najlepiej jest wykonywać to, co każą prezydent i minister. Zapewne więc wykonuje i widzimy jak to wychodzi.

O tym, że armia ukraińska jest waleczna i jakościowo lepsza od rosyjskiej i że ludność Ukrainy będzie się bronić, powinien był wiedzieć Igor Kostiukow, szef wywiadu wojskowego, GRU. Wywiad ten od zawsze rywalizuje z bezpieką, w postaciach kolejno; Czeka, GPU, NKWD, KGB, FSB. Putin wywodzi się z KGB i faworyzował swoich. Więc szefowi GRU nie warto się wysilać się w Ukrainie i narażać się w Moskwie.

Teraz lecą głowy w FSB, bo Putin jest wściekły na służbę, która go oszukała i stała się przejrzysta dla Ukraińców.

Takie to względy okazują się najważniejsze w tej wojnie, w której jedynymi sojusznikami Rosji stają się jej siły zbrojne. Coraz więcej krajów przyłącza się do sankcji przeciwko niej. Potencjalni sojusznicy odwracają głowy. Chiny w niczym praktycznie nie pomagają i mówią o konieczności pokoju. Kazachstan, do niedawna ściśle z Rosją związany, posyła Ukrainie przez Polskę dwadzieścia osiem ton leków.

…wychodzi jak zwykle

Można stale oszukiwać jednostki i przez jakiś czas oszukiwać wszystkich – uważał Abraham Lincoln – ale wszystkich nie da się oszukiwać stale.

Rosjanie już widzą, że „operacja” w Ukrainie nie spełnia swego zadania i walka trwa, tocząc się, powiedzmy, że ze zmiennym szczęściem. W oficjalnej propagandzie pojawia się słowo „wojna”. Informuje się o stratach. Znacznie zaniżonych, ale na początku wyglądało, że wcale nie powinno ich być. Gazety i to nie tylko opozycyjna „Nowaja Gazieta” oraz w miarę obiektywny „Kommiersant”, ale i niektóre prorządowe, publikują już krytyczne materiały o wojnie. Jedna z nich, „Komsomolskaja Prawda” zamieszcza wypowiedź eksperta, mającego za sobą lata w wojsku i udział w walkach, m.in. w zajmowaniu Donbasu w 2014 roku. Mówi on o słabym przygotowaniu i działaniu armii rosyjskiej, wychwalając jakość ukraińskiej, która dobrze wykorzystała czas po tym, gdy on przeciw niej walczył. Ta sama gazeta przez chwilę informowała o rosyjskich stratach sprzed paru już dni; prawie 10 tys. zabitych, ponad 16 tys. rannych.

Ale to nic w porównaniu z Internetem. Tam, wśród bardzo różnych wypowiedzi mamy krytykę Putina i jego polityki. Niepowodzenie, porażka, krach, upadek władzy, możliwość zamachu stanu i zamachu na prezydenta. Do tego słowa niecenzuralne, w tym nawet „pizdiec” (akcent na drugą sylabę). Przedstawia się skutki sankcji dla przyszłości Rosji i z masochistyczną rozkoszą omawia niepowodzenia wojenne.

W tej sytuacji Putin wyraził swój gniew z powodu wysłania do walki tylko co wcielonych do wojska poborowych i nakazał ich odwołanie. Poborowi mogą walczyć tylko, gdy jest powszechna mobilizacja. Odwołano na razie ośmiu generałów. Co najmniej sześciu odstrzelili jak dotąd, Ukraińcy. Ale nie wiadomo czy Putin odwoła Szojgu i Gerasimowa, by nie pokazać, na jakich ludziach się on opiera. Zresztą, kto go tam wie. Szojgu i Gerasimowa już dwunasty dni nigdzie nie widać. A ci dwaj mają tzw. czerwone guziki. Trzeci ma Putin. Naciśnięcie dwóch ma ponoć uruchamiać broń jądrową. Ciekawe.

Wojna więc trwa, a jej podstawowym, narzędziem stało się zbijanie cywilnej ludności i obracanie w ruinę kraju, który Rosja zamierza opanować. Ten terror, jak dotąd, wzmacnia wolę oporu, ale najeźdźcy liczą, że pod wpływem strat wreszcie się on załamie. Wykluczyć tego, niestety, nie można.

Całość sił lądowych przeznaczonych do zajęcia Ukrainy jest już w akcji, która idzie bardzo niemrawo. Trzeba gromadzić rezerwy i to też idzie słabo. Czeczeńcy przysłani przez Kadyrowa zostali rozbici i stracili swego dowódcę. Formowano z nich oddziały zaporowe, które miały strzelać do uciekających żołnierzy i zaganiać ich z powrotem do walki. Ale już je odesłano do domu. Natomiast po stronie ukraińskiej walczą Czeczeńcy, wrogowie Rosji i Kadyrowa.

Przy takim rozwoju sytuacji poparcie dla Putina może spadać. Ale danych na razie nie ma. Być może ankieterzy boją się piętnastu lat łagru za informacje, które by mogli przedstawić. Zbyt nisko, zresztą, popularność Putina nie upadnie. Lud go szanuje za to, że się go inni boją. I za to, że jest nieprzewidywalny, co znaczy, że może robić co chce.

Osiemdziesięcioprocentową większość dużym stopniu wciąż cechuje tradycyjny fatalizm. W tej masie odczuwa się coraz mocniej inflację i drożyznę, braki w dostawach, niepewność jutra, ale Rosjanin potrafi znosić ciężkie warunki i jakoś sobie w nich radzić. Wielokrotnie doświadczył tego w XX wieku. Ostatni raz w okresie rozpadu ZSRR w latach dziewięćdziesiątych.

Objaśnił mi to Boris Niemcow w 1993 roku, w Niżnim Nowgorodzie – przejściowo Gorkij – którego był gubernatorem. Tamtejszy gigantyczny przemysł, głównie zbrojeniowy, nie pracował, nie zwalniał i nie płacił zatrudnionym. Ludzie żywili się z, przysługujących w ZSRR każdemu, działek przyzagrodowych, z pokątnego rzemiosła, korzystając z narzędzi i materiałów wynoszonych z zakładów. Kwitł prywatny handel.

Niemcow ochraniał tę gospodarkę, nabierając kwalifikacji do rządzenia Rosją. Jelcyn widział w nim swego następcę i zrobił go wicepremierem. Karierę Niemcowa, mawiano, miał przerwać informujący o narodowości piąty artykuł w sowieckich ankietach personalnych. Miał matkę Żydówkę. A gdy był najpewniejszym potencjalnym kandydatem opozycji na prezydenta, Putin go zamordował w 2015 roku, korzystając z usług fachowców od mokrej roboty, delegowanych przez Ramzana Kadyrowa.

Wracając do ludu rosyjskiego. Zdecydowanie mu się polepszyło za Putina. Zaczęto płacić zatrudnionym, w dużej części przez państwo. Wypłacane są przez państwo emerytury. Jak się je z ręki władzy, trudno się przeciw niej buntować.

Od kilku lat już się pogarsza. Sankcje sprawiają, że się pogarsza gwałtownie. Trudno przy tym przewidzieć czy po lepszych latach, cierpliwość i wytrzymałość w narodzie się nie zmniejszyły. W każdym razie nie słychać głosów o wielkim masowym buncie.

Dla klasy średniej, tych niecałych dwudziestu procent, to co się z Rosją dzieje to katastrofa. Kończy się sposób na życie, do którego już zdążyli przywyknąć. Wyjazdy zagraniczne. Jeszcze wypuszczają, lecz straż graniczna pyta, dokąd i po co? A w zbiorowej pamięci pozostało pytanie: „Czyście już w Związku Radzieckim wszystko widzieli?” Tym, którzy mieli nieostrożność powiedzieć, że chcą zobaczyć piramidy czy Luwr, zadawali je emeryci partyjni w komisjach opiniujących prywatne wyjazdy.

Ale teraz podstawowe pytanie to; za co? Posiadane karty płatnicze tracą ważność. Przebywający za granicą nie mają się jak rozliczyć. Nie ma się jak dostać do swoich dolarów, euro, funtów i franków, za granicą i w Rosji. Rosyjskie banki limitują wypłaty i wypłacają ruble zamiast walut. A rubel leci na łeb i szyję. Dotychczasowe zarobki wkrótce przestaną wystarczać na utrzymanie obecnego poziomu życia.

Pamiętam, Rosję, a właściwie ZSRR, z ciągłymi brakami prawie wszystkiego, z limitem produktów żywnościowych sprzedawanych „w odni ruki”, czyli jednemu klientowi. Chyba po kilogramie mąki, cukru, kaszy i makaronu. Kolejki w sklepach i pod sklepami. Po wszystko, także po bilety teatralne i kolejowe. Na dużych stacjach było do dwudziestu kas biletowych dla pasażerów w różnych kategoriach uprzywilejowania. Dla pasażerów bez przywilejów – jedna. Czasem dwie.

W odróżnieniu od PRL nie było komitetów kolejkowych, bo tam nie ma naturalnej skłonności do samoorganizacji i władze też jej nie sprzyjały. Nie było konkurencji gospodarczej, podaży, lecz była konkurencja popytu. Wiadomo było, że nie starczy dla wszystkich, że dla wszystkich nie będzie miejsca i stąd powszechna opryskliwość w miejscach publicznych, zauważalna przez przybywających z Polski, w której jeszcze zostawał sposób bycia sprzed wojny. To na pewno też pozostało w rosyjskiej pamięci zbiorowej. Większość Rosjan już tego pamiętać nie może, ale może się intuicyjnie obawiać nawrotu. Zresztą tłumy wykupują artykuły przemysłowe, głównie z importu. Jeśli jeszcze jest co kupować. Ten ogromny kraj utrzymuje się z eksportu surowców. Asortyment własnych wyrobów przemysłowych jest skąpy, a same produkty nie są najlepszej jakości. Kupujący wolą importowane. W jednych miejscach, głównie w dużych miastach, z zakupem drożejącej żywności jeszcze niedawno nie było problemów. Teraz się pojawiają.

Cała klasa średnia boleśnie odczuwa skutki wojny, ale nie jest to klasa rewolucyjna. Część stanowi strukturę władzy. Jeszcze większa zależna jest od tego co płacą jej instytucje rządowe. Bardzo niewielu może sobie pozwolić na ciśnięcie papierami, jak się teraz mawia o dymisji na własne życzenie.

O ile lud jest wciąż prorządowy i patriotyczny, zgodnie z oficjalna wykładnią, to nie jest skłonny do fanatyzmu. Fanatyczni nacjonaliści znajdują się w klasie średniej. Nie są liczni, ale widoczni i wpływowi. Cztery setki rektorów wyższych uczelni wezwało do poparcia interwencji w Ukrainie.

Może nawet większość klasy średniej krytycznie ocenia postępowanie władzy i wrogo odnosi się do Putina, lecz daje temu wyraz w Internecie. Na ulicę większość boi się wyjść z protestem, bo to jest bardzo niebezpieczne. Nikt się nie będzie narażał z powodu braku nowego komputera czy niemożności urlopu zagranicznego. Może gdyby długo brakowało chleba. Demonstrują przeciw wojnie ideowi. Są ich tysiące, z czego ponad piętnaście tysięcy zatrzymano na krócej lub dłużej, niekiedy aż na piętnaście lat. Ale tysiące nic w Rosji nie znaczą i jak dotąd, władza sobie z nimi radzi. Choć gdzieniegdzie biją i policjantów.

W historii wielokrotnie inicjatywa rewolucji i jej siła przewodnia wywodziła się z klasy średniej, która potrafiła pociągnąć za sobą masy. W Anglii i Francji przesłanki rewolucji narastały w długim historycznym okresie. W Rosji przesłanką były przegrywane wojny. W 1905 roku z Japonią i z Państwami Centralnymi w roku 1917. Teraz na wojnę z NATO się nie zanosi, a Ukraina druzgocącej klęski Rosji nie zada. Brak zwycięstwa będzie klęską, lecz rewolucji nie wywoła. Może jednak spowodować, że Putin utraci władzę, co i tak, na bieżąco, załatwiło by sprawę.

Szaleństwo kontrolowane?

Psychopata, socjopata, charakteropata, szaleniec, wariat. Dla poważnego psychologa, który woli nie występować pod nazwiskiem, jeśli nie zbada pacjenta, to jednostka chorobowa, OCD, obessive compulsive disorder, czyli obsesyjne kompulsywne zaburzenie. Bywa ono podobne i nieraz tożsame z PI, Paranoic Ideation, czyli z urojeniami paranoidalnymi. Jeśli tak jest w przypadku Putina, to niewiele z tego wynika. Poważni autorzy – m.in. prof. Wiktor Stoczkowski w „Le Figaro” – twierdzą, że to nie chory umysłowo, bo doskonale się wpisuje w odwieczną ideę Rosji, w jej przekaz i politykę. I w przekonanie większości Rosjan. Lecz może właśnie do rosyjskiego kompleksu pasuje charyzmatyk z OCD/ PI. Nikt z taką osobowością nie byłby prezydentem Szwajcarii, wybieranym na jedną roczną kadencję.

Mentalność wieloletnich dyktatorów jest wszędzie podobna. Ich podstawowa obsesja, to zachowanie władzy. Ponieważ wiedzą, że po najdłuższej kadencji kiedyś w sposób naturalny odejdą, to starają się o jej przedłużenie przez swoich potomków. Jeśli dyktator nie ma szans na pozostawienie dynastii, to chce pozostać w pamięci jak zbawca ojczyzny. Dla kokieterii może dodać, że emerytowany.

Ponieważ wielki brat, jak to pokazał Orwell, lubi być kochany przez swych poddanych, to celem kolejnych moskiewskich carów jest „zbieranie ziemi ruskiej”, czyli panowania nad tym, co Moskwie kiedykolwiek udało się zdobyć i co jeszcze może opanować. Nie liczy się przy tym z kosztami, jakie ponosi Rosja. Putin, maniakalnie walczący o Ukrainę, zdaje się nie przejmować tym, że Chiny, w których nieskutecznie szuka poparcia, od lat przejmują mu pokojowo Daleki Wschód i Syberię. Tym bardziej nie przejmuje się tym, co sprawia innym.

Jego poprzednicy, też chyba obsesjonaci, Lenin i Stalin, jeszcze bardziej okrutni niż on, potrafili zmieniać postępowanie, gdy przekonywali się, że to absolutnie konieczne. Nie byli szaleńcami. Wcześniej carowie szaleńcy byli mordowani przez swoje otoczenie. Piotr III w roku 1762 i Paweł I w roku 1801. Nic dziwnego, że gdy inwazja w Ukrainie utknęła i szanse na dobre wyjście zmalały, a na rewolucję jak dotąd się nie zanosi, to uwaga wszystkich skupia się na rosyjskiej wierchuszce. Ale to też jeszcze nie jest wierzchołek władzy.

Oligarchowie swoimi pieniędzmi, własnymi telewizjami i gazetami, ze swoimi ludźmi gdzie tylko można, zapewnili Jelcynowi drugą kadencję. Bez nich Putin nie zdobyłby władzy. Ale się na nim nacięli. Ich bajeczne fortuny wzięły się głównie ze zręcznego sprywatyzowania eksploatacji i eksportu surowców. Natomiast Putin stał się od nich o wiele bogatszy, bo sprywatyzował sobie całe państwo i mógł wykorzystać wszystkie jego zasoby. Zaczął od tego, że obsadził swoimi ludźmi organy władzy, ze szczególnym uwzględnieniem resortów siłowych. Tzw. siłowiki widziały w nim gwarancję swoich pozycji i dochodów, które z tego płynęły. Oligarchowie mieli pieniądze, a prezydent miał i pieniądze i władzę. Był górą.

Oligarchowie musieli przystać na ten układ. Właściciel Jukosu, magnat naftowy, Michaił Chodorkowski, postanowił spożytkować swoje bogactwo celem budowy demokracji. Rozpoczął działalność polityczną, co kosztowało go utratę Jukosu i dziesięć lat łagru. Pozostali otrzymali lekcję poglądową. Niektóre ich firmy przejęło państwo, a państwo to on, prezydent. Gdy ich poprosi o zrzutkę, na przykład na zimową olimpiadę w Soczi, to wiedzą, że to prośba nie do odrzucenia. I, że to się im kalkuluje. Mogą dalej ograbiać Rosję z surowców, podobnie jak państwo Putina. I on i oni mają interes w tym, żeby Rosja, jak przez wieki, pozostawała mocarstwem surowcowym. Bez szansy na postęp i rozwój. Prywatny sektor, poza surowcowym, który pojawił się po upadku ZSRR, został zmniejszony co najmniej dwukrotnie podczas prezydentury Putina. Jego przedstawiciele, łącznie ze sklepikarzami, są zależni od odpowiednich ogniw władzy, którym się muszą okupywać.

Teraz sankcję dotknęły wszystkich, łącznie z Putinem. On i oligarchowie, jak dotąd stracili po kilka procent swoich, dobrze zadołowanych, majątków. Oni przeżywają to bardzo boleśnie i niektórzy, jak Abramowicz, dają do zrozumienia, że wojna im się też nie podoba i woleliby pokój. Robią to oględnie i pokrętnie, bo wiedzą, że Putin może im odebrać te majątki, które posiadają w Rosji. Chcieliby naprawdę, żeby już wojny i Putina nie było. Żeby się wiele zmieniło i pozostało po staremu. Ale nie mają sposobu, by go usunąć. Czubajs, oligarcha, kreator prezydentów, ich wpływowy doradca, tylko co podziękował za służbę u Putina i opuścił Rosję.

Prawdziwy wierzchołek władzy to siłowiki, którymi się Putin otacza, którzy podtrzymują w nim jego iluzje i jego politykę. Lecz chyba też „do pory do wremieni”. To znaczy do pewnego momentu i do czasu, który do tego momentu upływa. To nie są ludzie związani z szefem na śmierć i życie. Oni też są oligarchami. Może z mniejszymi majątkami niż mają Abramowicz, Usmanow czy Deripaska, ale mają też do stracenia majątki, a do tego wolność i życie za to, co zrobili i robią dalej. Żaden z nich nie jest gotów umrzeć dla Putina. Oni by mogli go zabić, choć woleliby tej mokrej roboty uniknąć. Mogliby zrobić zamach pałacowy i go usunąć. Ten ich moment może nastąpić, gdy wymyślą sposób jak sobie przy tym zapewnić bezkarność. A Putin to „pachan” (herszt) który zachowuje się tak jakby nie wiedział, że najbliżsi w gangu mogą na niego podnieść rękę. Teraz zaczął karać FSB za kłamstwa, których oczekiwał i siłowiki mogą nie mieć wyboru.

Może faktycznie jest tak zaślepiony, że nie widzi dla siebie zagrożenia. Może stał się straceńcem, który już wie, że nic go nie uratuje, a po nim choć potop. Ale może też sądzi, że wymyślił sposób na wszystko i potrafi się wywinąć, by wszystko było jak uważa, że być powinno.

To także prawdopodobne, lecz nie wiadomo czy mu się uda. Chiny chcą go widzieć na najbliższym spotkaniu G 20 w Dżakarcie i on się tam podobno wybiera. Ciekawe czy liderzy Zachodu będą go tam tolerować i czy będzie on miał po co wracać. Jeśli odważy się tam pojechać.

Rosja 2022

Kategorie: Uncategorized

5 odpowiedzi »

  1. Ukraina nie potrzebuje denazyfikacji.
    Rosja potrzebuje destalinizacja

    Exo Il

  2. Wspanialy artykul. Wscieklosc rezydujacych tutaj trolli rosyjskich(” Po co sie ukazal?”) jednym z dowodow tego

  3. Ja bym powiedział, po co się ukazał? Co z niego wynika?

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.