Uncategorized

Mały szmugler z getta. Historia jednego wiersza

Dzieci-przemytnicy dostarczający żywność do getta, złapani "na gorącym uczynku" przy bramie na rogu ulic Leszno i Żelaznej. Kadr z filmu dokumentalnego "Requiem dla 500 tysięcy", reż. Jerzy Bossak i Wacław Kaźmierczak, 1963, na zdjęciu archiwalne materiały filmowe z getta warszawskiego. Foto: archiwum studia Film/Forum

Dzieci-przemytnicy dostarczający żywność do getta, złapani “na gorącym uczynku” przy bramie na rogu ulic Leszno i Żelaznej. Kadr z filmu dokumentalnego “Requiem dla 500 tysięcy”, reż. Jerzy Bossak i Wacław Kaźmierczak, 1963, na zdjęciu archiwalne materiały filmowe z getta warszawskiego. Foto: archiwum studia Film/Forum


Przez mury, przez dziury, przez warty

Przez druty, przez gruzy, przez płot

Zgłodniały, zuchwały, uparty

Przemykam, przebiegam jak kot.

– pisała polska poetka żydowskiego pochodzenia Henryka Łazowertówna o małych bohaterach, którzy z narażeniem życia przemycali żywność do warszawskiego getta by nakarmić swoich bliskich.

Wielu pamięta przejmującą scenę z “Pianisty” Romana Polańskiego: około dziesięcioletni chłopiec z jakimś tobołkiem czy plecakiem próbuje przedostać się przez tunel pod ceglanym murem oddzielającym warszawskie getto od reszty miasta. Niemiecki patrol brutalnie go zabija. Chłopiec jest jednym z setek bezimiennych bohaterów, małych przemytników, ratujących mieszkańców żydowskiego getta przed śmiercią głodową. Getto nie mogło przetrwać bez szmuglowanych dostaw żywności, ale od listopada 1941 roku opuszczanie warszawskiego getta było zabronione pod groźbą śmierci.

Kadr z filmu Romana Polańskiego "Pianista", 2001, foto: Michał Kołyga / Reporter / East News

Kadr z filmu Romana Polańskiego “Pianista”, 2001, foto: Michał Kołyga / Reporter / East News

Mieszkańcy getta mogli liczyć tylko na dzieci, którym łatwiej było przedostać się na “aryjską” stronę miasta przez tunele, włazy i tajne przejścia. Te śmiertelnie niebezpieczne wypady odbywały się kilka razy dziennie, a dzieci często padały ofiarą niemieckich żołnierzy lub polskich kolaboracyjnych żandarmów. Wyczyn i tragedię młodych bohaterów uwieczniła w wierszu “Mały szmugler” polska poetka Henryka Łazowertówna, utalentowana i piękna kobieta, wybitna pisarka i tłumaczka, osoba skromna, wrażliwa i współczująca, która podzieliła losy Janusza Korczaka.

Thumbnail
Henryka Wanda Łazowertówna, foto: onegszabat.org

Henryka Łazowert urodziła się 19 czerwca 1909 roku w Warszawie w rodzinie nauczycielki Blumy Łazowert. Po ukończeniu gimnazjum im. Narcyzy Żmichowskiej, wstąpiła na Wydział Filologii Polskiej i Romańskiej Uniwersytetu Warszawskiego – i mniej więcej w tym samym czasie zaczęła pisać wiersze. Zadebiutowała obiecująco – w 1930 roku zdobyła pierwszą nagrodę Towarzystwa Filologii Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego za wiersz “Stara Panna”, o skromnej, niemłodej maszynistce, która pali pożółkłe listy miłosne i marzy o dziecku. W tym samym roku Henryka Łazowertówna wydała swój debiutancki tomik wierszy “Zamknięty pokój”, którego tytuł był swoistą autometaforą, czyli mówił o samoidentyfikacji poetki z obrazem lirycznym. Łazowertówna od młodości była osobą skromną, nieśmiałą, kochającą samotność, dlatego osoby, które dobrze ją znały lub za takie się uważały, rozpoznały jej autoportret w pierwszych wersach tytułowego wiersza: “Jestem zamkniętym pokojem, jestem muchą, zastygłą w bursztynie…”.

Zachowany fragment muru getta warszawskiego przy ulicy Siennej 55. Przy tej ulicy mieszkała Henryka Łazowertówna. Foto: Jérôme Leblois / Hans Lucas Agency / Forum

Zachowany fragment muru getta warszawskiego przy ulicy Siennej 55. Przy tej ulicy mieszkała Henryka Łazowertówna. Foto: Jérôme Leblois / Hans Lucas Agency / Forum

Jednak ówczesnej Henryki Łazowertówny również nie można było nazwać beznadziejnym domatorem. Zaraz po ukończeniu uniwersytetu poetka otrzymała stypendium Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, i wyjechała do Grenoble we Francji, gdzie przez rok studiowała język i literaturę francuską na Uniwersytecie Stendhala. Ten wyjazd, jedyny zagraniczny w jej życiu, był oknem na świat, przynoszącym wiele ważnych wrażeń i spotkań – jesienne parki Grenoble, poczucie wolności i nowości wspominała później wielokrotnie w swoich lirycznych wierszach. Ale rok szybko minął i nadszedł czas powrotu do Warszawy: pierwszy wiersz z cyklu poetyckiego, poświęconego Francji, nosił tytuł “Powrót”.

Uliczny sprzedawca książek. Międzywojenna Warszawa, ulica Marszałkowska. Książki były wielką pasją Henryki Łazowertówny. Foto: www.audiovis.nac.gov.pl (NAC)

Uliczny sprzedawca książek. Międzywojenna Warszawa, ulica Marszałkowska. Książki były wielką pasją Henryki Łazowertówny. Foto: http://www.audiovis.nac.gov.pl (NAC)

Wkrótce po powrocie do kraju Henryka Łazowertówna wydała drugi tom wierszy “Imiona świata” (1934), wstąpiła do Związku Zawodowego Literatów Polskich i rozpoczęła współpracę z tygodnikami literacko-publicystycznymi “Droga” oraz “Pion”. Ich redaktor, polski poeta i tłumacz poezji francuskiej (w szczególności wierszy Paula Verlaine’a), Roman Kołoniecki, będzie z nią związany nie tylko zawodowo, ale i romantycznie. Człowiek ten odegrał złowieszczą i dwuznaczną rolę w biografii Łazowertówny, a dokładniej w jej pośmiertnych losach. Ale więcej o tym nieco później.

Grupa polskich literatów w kawiarni 1933, foto: www.audiovis.nac.gov.pl (NAC)

Grupa polskich literatów w kawiarni 1933, foto: http://www.audiovis.nac.gov.pl (NAC)

Na polskich wieczorach literackich Henryka Łazowertówna występowała czasami na jednej scenie z gwiazdami ówczesnej polskiej poezji – Julianem Tuwimem, Kazimierzem Wierzyńskim, Czesławem Miłoszem. A jednak w polskim środowisku literackim jakoś niezauważalnie – i trzeba przyznać, że bezpodstawnie – Łazowertówna dostała etykietkę “poetki drugiej kategorii”. Byłoby to przykre, gdyby ten stan rzeczy nie odpowiadał samej Henryce Łazowertównie. Współcześni wspominali, że nie lubiła być w centrum uwagi, była łagodna i powściągliwa, a jej cichej, niepozornej urodzie brakowało seksapilu koleżanki-poetki, Zuzanny Ginczanki. Łazowertówna nie próbowała podawać się za kogoś, kim nie była, żyła bardzo skromnie, dzieląc małe mieszkanie przy ulicy Siennej z matką, od której pożyczała biżuterię, gdy musiała iść na spotkania literackie. Zaś główną pasją Henryki były książki, które kupowała z takim zapałem, że odbijało się to na jej budżecie. Nie lubiła bibliotek, bo nie chciała się rozstawać z ulubionymi książkami, uważając, że nie należy ich “przekazywać z rąk do rąk”.

Takim łagodnym ludziom łatwo się żyje w spokojnych czasach, z którymi druga ćwierć XX wieku nie miała niestety nic wspólnego. Na horyzoncie zbierały się już ciemne chmury II wojny światowej, a cień Holokaustu zarysowywał na horyzoncie. Pierwsze oznaki nadchodzącej katastrofy były widoczne także w przedwojennej Polsce.

Brama Uniwersytetu Warszawskiego, foto: Marc Ben Fatma

Brama Uniwersytetu Warszawskiego, foto: Marc Ben Fatma

Wśród żydowskiej inteligencji międzywojennej Warszawy poglądy lewicowe nie były niczym osobliwym. Sympatia Henryka Łazowertówny do ideologii lewicowej wynikała przede wszystkim z poczucia niesprawiedliwości społecznej, która była bardzo dobrze znana każdemu Żydowi żyjącemu wówczas w Polsce. Niesprawiedliwość tę nazywano “polskim antysemityzmem”. W 1930 roku Henryką wstrząsnęła straszna scena w pobliżu bramy Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie członkowie polskiej grupy nacjonalistycznej “Falanga” bili żydowskich studentów kijami i kastetami, gdy ci próbowali wejść na zajęcia. Naoczni świadkowie wspominali, że to, co widzieli, tak rozwścieczyło Henrykę Łazowertównę, że zamiast zniknąć w tłumie, przeszła przez bramę uniwersytetu z wysoko podniesioną głową. “Falangiści”, którzy nie spodziewali się takiej determinacji po młodej studentce, zeszli jej z drogi. Osiem lat później Henryka Łazowertówna przedstawiła szczery i bezlitosny opis antysemityzmu w społeczeństwie polskim, w opowiadaniu “Wrogowie”, opublikowanym w gazecie “Nowy Głos”.

Na planie filmu Romana Polańskiego "Pianista", 2001, foto: East News

Na planie filmu Romana Polańskiego “Pianista”, 2001, foto: East News

Okupowana Warszawa została podzielona na trzy części – polską, niemiecką i żydowską. W warszawskim getcie, otoczonym ze wszystkich stron wysokim ceglanym murem i ogrodzeniami z drutu kolczastego, mieszkało około pół miliona Żydów. Ulica Sienna, przy której stał dom Henryki Łazowertówny, znajdowała się w tzw. “małym getcie”, gdzie mieszkali głównie intelektualiści i gdzie warunki były lepsze niż w “dużym getcie”. Tam też pierwotnie znajdował się słynny Dom Sierot Janusza Korczaka.

Warszawskie getto. Most dla pieszych przy ulicy Chłodnej w 1942 roku. Foto: NN / wikimedia.org

Warszawskie getto. Most dla pieszych przy ulicy Chłodnej w 1942 roku. Foto: NN / wikimedia.org

Będąc osobą współczującą i wrażliwą, od pierwszych dni pobytu w getcie Łazowertówna zaczęła współpracować z żydowską charytatywną organizacją CENTOS (Centralne Towarzystwo Opieki nad Sierotami), która pomagała sierotom i bezdomnym dzieciom. Poetka pisała sprawozdania, petycje i podania. Emanuel Ringelblum, historyk, pedagog i działacz społeczny, który tworzył podziemne archiwa warszawskiego getta, wciągnął Łazowertównę do pracy w podziemnej organizacji społecznej Oneg Szabat, misją której było informowanie świata o losach mieszkańców warszawskiego getta. Tu szczególnie przydał się talent literacki Henryki Łazowertówny. Jak wspominał Ringelblum, “Jej materiały propagandowe, plakaty, odezwy, listy itp. cechowała serdeczność, lekkość i prostota stylu. (…) Poetka pisała je bowiem krwią spod zbolałego serca…” (Emanuel Ringelblum, “Kronika getta warszawskiego”, Warszawa 1983).

Przechodnie na ulicy Warszawskiego getta obok zakładu pogrzebowego "Wieczność" Mordechaja Pinkerta, 1940-1942. Foto: ZIH/ Forum

Przechodnie na ulicy Warszawskiego getta obok zakładu pogrzebowego “Wieczność” Mordechaja Pinkerta, 1940-1942. Foto: ZIH/ Forum

Łazowertówna oczywiście nie zrezygnowała z literatury – zasiadała w jury kilku konkursów literackich organizowanych w getcie, występowała na wieczorach poetyckich. Ale na pisanie wierszy miała coraz mniej czasu, musiała walczyć o życie. Nie odgrywała bohaterki, tak jak wszystkich, przerażała ją śmierć, której oddech na plecach. Jeszcze przed zamknięciem za murami getta próbowała wyjechać z matką z Warszawy do Krakowa, prosząc przyjaciół literatów o pomoc w zdobyciu tam pracy. Nikt jednak nie mógł lub nie chciał jej pomóc, a jej własne środki były niewystarczające. Po zamknięciu wszystkich warszawskich Żydów w getcie jej marzenia o wyjeździe z Warszawy stały się zupełnie nierealne.

Мały szmugler

Dwoje żydowskich dzieci w warszawskim getcie zasypanym śniegiem, 1944, foto: Imagno / Austrian Archives / Getty Images

Dwoje żydowskich dzieci w warszawskim getcie zasypanym śniegiem, 1944, foto: Imagno / Austrian Archives / Getty Images

Warszawskie getto powoli umierało z głodu. Kartki żywnościowe dawały przydział nie więcej niż dwóch i pół kilograma chleba na osobę miesięcznie. W getcie, które w listopadzie 1940 roku było otoczone wysokim ceglanym murem, ludzie umierali z głodu na ulicach.

Dzieci żebrzące na ulicach getta, Warszawa, 1940-1942. Foto: Żydowski Instytut Historyczny / Forum

Dzieci żebrzące na ulicach getta, Warszawa, 1940-1942. Foto: Żydowski Instytut Historyczny / Forum

Całą nadzieję pokładano więc w przemycie żywności – gdyby nie to, getto wymarłoby w ciągu pierwszych kilku miesięcy. Głównym zadaniem było przedostanie się na “aryjską” stronę, czekając aż patrol odwróci się plecami. A ponieważ dzieci do 12 roku życia nie miały obowiązku noszenia na rękawie opaski z gwiazdą Dawida, to one były głównymi szmuglerami. Po wydostaniu się z getta łatwiej im było wtopić się w tłum, zwłaszcza jeśli miały “dobry”, czyli “nieżydowski” wygląd. Żywność kupowały, często korzystając ze znajomości w “aryjskiej” części miasta (wraz z rozwojem przemytu sieć takich znajomości stawała się coraz bardziej rozbudowana) lub po prostu kradnąc. Jedzenie przenosiły w plecakach, zawiniątkach lub w specjalnych kieszeniach wszytych w podszewkę ubrań.

Thumbnail
Polscy robotnicy przerzucają kontrabandę przez mury Warszawskiego getta, оk. 1942 r. Foto: awkz / Interfoto / Forum

Dla wielu żydowskich rodzin mali przemytnicy stali się jedynymi żywicielami rodziny. Niektórzy z nich nie tylko utrzymywali swoich krewnych, lecz także dobrze zarabiali. Przez dziury w murach i płotach, po dachach domów, tunelami, rowami, a nawet systemem kanalizacyjnym przenoszono przemycane towary, w taki sposób do getta dostarczano też mleko. Oto jak opisuje dostawę żywności do warszawskiego getta bohater powieści Szczepana Twardocha Królestwo” (Wydawnicto Literackie, 2018), młody Dawid Szapiro, który wraz z przyjaciółmi zorganizował całą sieć wymiany towarów między gettem a “aryjską” częścią Warszawy:

Na szmugiel chodziliśmy aż do samego końca, do Wielkiej Akcji. Na początku zajmowaliśmy się często szmuglem, korzystając z tramwaju 10, który jeszcze jeździł przez getto. Wychodziliśmy najpierw na aryjską stronę, tam opłacaliśmy zamówienie, potem umówieni telefonicznie aryjscy kontrahenci wsiadali po swojej stronie, przed Miłą tramwaj trochę zwalniał, motorniczy nawet dzwonił specjalnie, opłaceni polscy policjanci patrzyli w inną stronę i z okien leciały paczki, my wysyłaliśmy wtedy czekających już w gotowości łebków, którzy dla nas te paczki zbierali i zanosili na naszą metę, gdzie towar rozpakowywaliśmy i znowu z pomocą łebków rozdysponowywaliśmy dalej.

Okładka powieści Szczepana Twardocha „Królestwo”. Foto: materiały prasowe Wydawnictwa Literackiego

Bohaterowie książki Twardocha, osadzonej w gatunku powieści przygodowej, na swój sposób cieszą się zbójeckim romantyzmem swoich niebezpiecznych “interesów”. Można dodać, że śmiertelnie niebezpiecznych. Wypady po jedzenie na “aryjską” stronę często kończyły się dla dzielnych dzieci iście dantejskim piekłem – niemieckie patrole biły schwytanych małych przemytników, okaleczały ich, a często brutalnie zabijały. Niemiecki żandarm, zwany wśród mieszkańców getta Frankensteinem, słynął z tego, że z czystej sadystycznej przyjemności “odstrzeliwał” małych przemytników “jak wróble”.

Dzieci w warszawskim getcie (1940-1943). Foto: Ernst Herrmann / wikimedia.org

Dzieci w warszawskim getcie (1940-1943). Foto: Ernst Herrmann / wikimedia.org

Mali zdobywcy, dzieci, które codziennie narażały swoje życie, by ratować bliskich przed śmiercią głodową, stali się bohaterami getta. Jeszcze w czasie okupacji mówiono, że te dzieci zasługują na pomnik. Pomnik do dziś nie powstał. Jednak podobnie jak Horacy, którego pomnik w słynnej odzie jest trwalszy niż miedź i brąz, znalazła się jedna osoba, która uwieczniła bezimiennego małego szmuglera w wierszu. Była to Henryka Łazowertówna, która wiosną 1941 roku napisała wiersz “Mały szmugler”:

Przez mury, przez dziury,
przez warty Przez druty,
przez gruzy, przez płot
Zgłodniały, zuchwały, uparty

Przemykam, przebiegam jak kot.
W południe, po nocy, o świcie
 W zawieje, szarugę i skwar
Po stokroć narażam swe życie
Nadstawiam dziecinny swój kark.

Pod pachą zgrzebny worek
Na plecach zdarty łach
I młode zwinne nogi
A w sercu wieczny strach.

Lecz wszystko trzeba ścierpieć
I wszystko trzeba znieść
By Państwo mogli jutro
Do syta chleba mieć.

Przez mury, przez dziury, przez cegły
Po nocy, o świcie i w dzień
Zuchwały, zgłodniały, przebiegły
Przesuwam się cicho jak cień.

A jeśli dłoń losu znienacka
Dosięgnie mnie kiedyś w tej grze,
To zwykła jest życia zasadzka,
Ty, Mamo, nie czekaj już mnie.

Nie wrócę już do Ciebie
Nie dotrze z dala głos
Uliczny pył pogrzebie
Stracony dziecka los.

I tylko jedną prośbą
Na wargach grymas skrzepł
Kto tobie, moja Mamo
Przyniesie jutro chleb.

Wiersz ten, ostatni zachowany tekst poetycki Łazowertówny, cieszył się w getcie ogromną popularnością. Był recytowany podczas wieczorów poetyckich, komponowano do niego muzykę, a w nielicznych kawiarniach, restauracjach i teatrach getta śpiewała go słynna piosenkarka Diana Blumenfeld i inni artyści. Popularny zwrot “wiersz zaczął żyć własnym życiem” jest tu szczególnie trafny. Tym bardziej, że życie poetki, która go napisała, zbliżało się już do tragicznego końca.

Warszawskie getto, Umschlagplatz, wywóz Żydów do obozów zagłady, 1943, foto: East News

Warszawskie getto, Umschlagplatz, wywóz Żydów do obozów zagłady, 1943, foto: East News

Latem 1942 roku naziści, realizując swój plan “ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”, rozpoczęli likwidację warszawskiego getta. Z Umshlagplatzu do obozu zagłady w Treblince codziennie odjeżdżały pociągi przepełnione ludźmi. Henryka Łazowertówna razem z matką trafiła na Umshlagplatz w sierpniu. Ponoć jej znajome poetki z Żydowskiej Samopomocy Społecznej próbowały tego dnia dogadać się z żołnierzami, aby uratować Łazowertównę. Ona jednak odmówiła – nie chciała zostawić matki samej, dlatego wsiadła do wagonu, wiedząc doskonale, że czeka je pewna śmierć. Mniej więcej w tym samym czasie podobnie postąpił wielki polski pedagog i pisarz Janusz Korczak, który nie chciał uratować się sam i zginął w komorze gazowej w Treblince wraz ze swoimi wychowankami z Domu Sierot.

Żydowscy cywile schwytani podczas tłumienia powstania w getcie warszawskim. Oryginalny podpis niemiecki: "Żydzi siłą wyciągnięci z bunkrów" (zdjęcie ze sprawozdania Jürgena Stroopa). Foto: wikimedia.org

Żydowscy cywile schwytani podczas tłumienia powstania w getcie warszawskim. Oryginalny podpis niemiecki: “Żydzi siłą wyciągnięci z bunkrów” (zdjęcie ze sprawozdania Jürgena Stroopa). Foto: wikimedia.org

Tak zginęła zdolna poetka, której talent literacki dopiero zaczynał się rozwijać. Ale na tym jej nieszczęścia się nie skończyły – po wojnie w pisarskiej biografii Henryki Łazowertówny pojawiło się smutne i niezrozumiałe postscriptum, jakby wyjęte z powieści o tragicznym zakończeniu.

Thumbnail
Poeta i tłumacz Roman Kołoniecki, foto: http://www.audiovis.nac.gov.pl (NAC)

Pod koniec 1945 roku w tygodniku “Odrodzenie” ukazało się opowiadanie byłego kochanka Łazowertówny, poety i tłumacza Romana Kołonieckiego, zatytułowane “Wspominam getto” – utwór o ogromnej sile artystycznej, pełen dramatyzmu i autentyzmu, dosłownie rozdzierający duszę na strzępy. Dopiero pół wieku później śledztwo polskiego poety i literaturoznawcy Piotra Matywieckiego ujawniło, że Kołoniecki wydrukował wówczas pod swoim nazwiskiem… list, który Henryka Łazowertówna napisała do niego z getta. W liście tym opisała szczegółowo swoje życie, cierpienie ludzi skazanych na śmierć, grozę i beznadzieję, które panowały wokół niej. Roman Kołoniecki wydrukował ten list, nie zmieniając praktycznie niczego – usunął jedynie osobiste odniesienia, by tekst bardziej przypominał opowiadanie, natomiast prawdziwy autor listu pozostał nieznany. Dlaczego Kołoniecki musiał uciekać się do tak cynicznego plagiatu? Czy po prostu dlatego, że – jak twierdzi badaczka Eliza Koncka – potrzebował pieniędzy na rozliczenia się za stypendium pisarskie i gonił go termin? A może było to coś więcej, dziwaczna próba utrwalenia pamięci o ukochanej kobiecie, która wolała trzymać się w cieniu innych ludzi? To pytania, na które prawdopodobnie nigdy nie poznamy odpowiedzi.

Pomnik Dzieciom – Ofiarom Holocaustu w Warszawie, foto: Waldemar Gorlewski / AG

Pomnik Dzieciom – Ofiarom Holocaustu w Warszawie, foto: Waldemar Gorlewski / AG

Zbiór wybranych wierszy Henryki Łazowertówny został wydany w Lublinie w 2020 roku w serii książek Biblioteka Zapomnianych Poetów. Ale czy można ją nazwać “zapomnianą poetką”? Chyba nie. Unieśmiertelnia ją przynajmniej wiersz “Mały szmugler” – jak na ironię, najbardziej niewyszukany pod względem poetyckim. Po raz pierwszy został opublikowany w 1947 roku, w antologii wierszy o Żydach podczas okupacji niemieckiej, opracowanej przez poetę Michała Borwicza. Trzy strofy wiersza wyryte są na warszawskim pomniku Dzieci – Ofiar Holocaustu przy ulicy Okopowej. Dopóki na świecie nie znikną ludzie, czytający wiersze, póki “w podgwiezdnym świecie choć jeden pieśniarz będzie żył”, Henryka Łazowertówna, nigdy nie zostanie zapomniana.

: Igor Biełow

Mały szmugler z getta. Historia jednego wiersza

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.