Uncategorized

Cicha woda


Alik Zimerman

Pamiętam jak za mgłą, że kiedyś moi rodzice postanowili opuścić moje miejsce urodzenia i powędrować do innego miejsca, z myślą o tym, żeby powędrować do następnego. To było akurat w tym momencie, kiedy ja z ledwością zdałem czwartą klasę i postanowiłem pójść do następnej. W motywacji pomogła mi jedna sprzątaczka, która zawsze sprzątała na ulicy dla zasłużonych wychowawców socjalistycznego systemu. Tam mieszkali ludzie, którzy aktywnie brali udział w rewolucji październikowej. Więc oni naturalnie zasłużyli sobie na bardziej wygodny żywot, o który bezsprzecznie swoją krwią i swoim życiem wywalczyli.

Udało się im wypędzić z kraju wszystkich wyzyskiwaczy i pasożytów swego ciemiężonego narodu. Czyli równie naturalnie zasłużyli sobie i na sprzątaczkę. A w niektórych przypadkach nawet i na gosposię. Im bardziej byli waleczni podczas rewolucji, tym większe mieli wygody. My inni, mniej udzielający się w rewolucyjnych bojach a może rozbojach musieliśmy zadowolić się lepiankami, które byliśmy zobowiązani nazywać naszymi, w socjalistycznym duchu zbudowanymi -domami. Ale maszerując dalej w swojej opowieści to w pewnym momencie jak to już wspomniałem, to moi rodzice nie pytając mnie o pozwolenie postanowili opuścić, dla mnie jedyny, miodem i mlekiem płynący kraj i wymaszerować dalej. Najgorsze było to, że wybrali ziemię, która w moich książkach była opisywana, jako mniej kulturowo rozwinięta i na dodatek śmiertelnie barbarzyńska.

Wystarczyło tylko przeczytać przejmującą książkę pod tytułem „Taras Bulba”. Jedynie, co było rozwinięte i egzystowało w tym barbarzyńskim kraju to jakaś niezrozumiała mojemu uchu burzliwa piosenka. Piosenka, która w tym okresie była o dziwo wyjątkowo popularna i która jak się komuś chciało połamać swój delikatny język to można było naśladować. Tytułu piosenki nie pamiętam, ale jedna ze strof tej piosenki brzmiała „Cicha woda brzegi rwie”. Więc, ja z jednej strony byłem załamany tym, że czekają mnie barbarzyńskie czasy a z drugiej cieszyłem się tym, że nareszcie zobaczę resztę naszego wspaniałego kraju i nawet radowałem się, że będę mógł pierwszy raz w moim życiu, przekroczyć granicę mojej nieskalanej błędami ojczyzny. Co prawda, moja wychowawczyni, która była wyjątkowo szczerze szlachetną osobą powiedziała moim rodzicom, że ja jestem wrażliwym dzieckiem i muszą na mnie uważać i być może w ten sposób namawiała moich rodziców żebyśmy zostali w mojej ojczyźnie. Ale co było postanowione to zastało wykonane.

Więc ruszyliśmy w drogę. Mama z wielkim smutkiem a właściwie rozpaczą opuszczała swój kraj, z którym się szczerze zżyła. Tym bardziej, że zostawiała swego starszego syna na niewiadome czasy. A tata, który był analfabetą, jeżeli chodzi o rozumienie doskonałości nieomylnych ustrojów nie mógł się doczekać papierów, które czarno na białym potwierdzają, że mamy pozwolenie na to by wyruszyć w drogę. Papiery przyszły i nadszedł czas rozstania. Dużo ludzi nas żegnało. Dużo łez zostało wylanych. Nie zabrakło również ani wódki, kiełbasy, jajek, cebuli i śledzia. Ja oczywiście ruszając w drogę nie wiedziałem, że ten kraj, w którym się urodziłem zobaczę tylko jeszcze dwa razy.

Podróż od miejsca, w którym trafiłem na padół ziemski aż do samej stolicy socjalistycznego ustroju trwała niecałe dziewięć dni, a później jeszcze tylko kilka dób do granicy z nowym krajem. Jaka była cena biletów taka była też i podróż.

Kiedy przekroczyliśmy granicę, to spotkał mnie dziwny świat, w którym wszyscy ludzie ubierali się i mówili inaczej niż byli opisani w książkach, które miałem okazję czytać i przezywać razem z głównymi prześladowanymi bohaterami książek. Ale zanim przekroczyliśmy granicę to żegnający nas celnicy tak starannie i dokładnie nas obsłużyli, że moja mama popłakała się ze wzruszenia i radości za tak gorliwą i wnikliwą uczynność. Już myśleliśmy, że być może nas wrócą. Ale widocznie pociąg musiał jechać tylko w jedna stronę, więc nie było potrzeby martwić się, że wrócimy.

Po przekroczeniu granicy spotkali nas najpierw nowi żołnierze, którzy zachowywali się wyjątkowo sucho i dość obojętnie. A celnicy tego nowego kraju nawet nie potrafili obsłużyć nas w tak samo gościnny i wyczerpujący sposób jak to potrafili żegnający nas, w drobiazgach nieomylni i w socjalistycznym duchu wychowani radzieccy celnicy.

Krajobraz też się zmienił. Trudno mi było zauważyć domy, które były pokrewne z miejscem mojego urodzenia. Zacząłem się martwic, że może będziemy musieli mieszkać na ulicy, bo wszystkie domy były podobne do tych w jakich tylko mieszkali ludzie, którzy wiernie służyli wielonarodowej zasłużonej socjalizmowi rewolucji. Moje zmartwienia powoli malały, kiedy zauważyłem, że w tych domach nawet żyją tacy ludzie, którzy wyglądali na tych, którzy nie brali czynnego udziału w rewolucji.

I tak powoli, dotarliśmy do celu. A celem było małe miasteczko, graniczące z byłymi wrogami, którzy zawsze rozpoczynali Wojny nad Wojnami. Czyli byłymi nazistami, którzy po pięcioletniej, krwawej nauce o kulturalnym zachowaniu, zamienili się we wzorowych komunistów. W nagrodę, za godne przykładu delikatne sprawowanie się nauczono ich czytać „Zbrodnia i Kara” w oryginalnym języku.

A to miasteczko, w którym ja wylądowałem oczywiście miało być tymczasowym pobytem, bo jak tata wszystko przemyślał mieliśmy ruszyć dalej. Niestety tata nie przewidział, że serce ma więcej do powiedzenia, niż plany które on po cichu knuł i że mama z rozpaczy, że już nigdy nie zobaczy swego starszego syna powiedziała – Nie. No więc musiałem iść do szkoły i obcować z ludźmi, którzy byli wyspecjalizowani w kręceniu i brzęczeniu językiem. Nie wiedziałem, że z czasem tego brzęczenia nauczę się i też będę mógł swobodnie kręcić tym językiem przez następne 12 lat.

Ale zanim to sobie uświadomiłem a raczej doświadczyłem to rozpocząłem 5 klasę. Okazało się, że moja nowa, sympatycznie wyglądająca wychowawczyni była uformowana z innego spoiwa niż ta moja poprzednia wychowawczyni. Była wyjątkowo ciepła, inteligentna i pomysłowa w swym obyciu. Bardzo mnie polubiła i starała się być niebywale pomocną w mojej nauce nowego języka i miejscowych obyczajów. Np. lubiła powtarzać to co ja mówiłem tak somo śpiewającym głosem jak ja to potrafiłem. Nie zawsze jej to śpiewanie wychodziło, ale najważniejsze, że się starała przyswoić melodyjność moich niedoskonałości tak długo i dokładnie aż się w końcu sama nauczyła poprawnie śpiewać. To było oczywiście bardzo zabawne i cala klasa grzmiała ze śmiechu

Tylko ja nie rozumiałem na czym ta zabawa polegała. No może nie cala klasa tego nie rozumiała, bo w klasie było też paru innowierców, którzy musieli opuścić swój kraj przegrywając wojnę z imperialistami i uciekać tam, gdzie się dało. Oni też nie mogli tej zabawy zrozumieć. A ja w międzyczasie nie miałem gdzie uciekać więc musiałem rozkoszować rożnymi pomysłami ze strony mojej nowej wychowawczyni aż w końcu z zadowoleniem zaniemówiłem. A jak uczeń nie wydobywa swego głosu to na ogół dostaje nie wysokie stopnie. A do zbierania niskich stopni ja tak się wyrobiłem, że z radością oblałem klasę i dumnie mogłem powtarzać ją od samego początku.

Rodzice oczywiście o tym nic nie wiedzieli, bo wychowawczyni im ze szczerze zmartwionym falsetem tłumaczyła, że ja jestem po prostu psychicznie niedojrzały i być może w następnym roku poprawię się. W następnym roku było dla mnie o wiele ciekawiej i bardziej pomysłowo dla mojej niestrudzonej nauczycielki. Oficjalnie otrzymałem honorowy tytuł „wiecznego studenta”. Ten tytuł moja wychowawczyni lubiła często powtarzać. A ja w pocie czoła starałem się jak mogłem, żeby ten tytuł bezmyślnie nie stracić i pomyłkowo przekazać komuś, kto na ten tytuł absolutnie nie zasłużył. Więc radośnie oblałem 5 klasę jeszcze raz. Nauczycielka triumfowała, że swoimi niestrudzonymi pomysłami udało się jej wyprodukować najlepszy egzemplarz „wiecznego studenta”.

Być może nie pierwszego i nie ostatniego. A co na to moi rodzice? Oni dowiedzieli się, że ja po prostu jestem niedorozwinięty umysłowo i że oni powinni mnie wysłać do specjalnej szkoły. Tam idioci mają lepszą obsługę. Na moje nieszczęście w następnym roku moją wychowawczynią okazała się zupełnie inna nauczycielka, która nie miała żadnego pojęcia i podstaw do tego jak się hoduje „wiecznych studentów”. Wobec nieudolności nowej nauczycielki musiałem z ciężkim sercem przekazać dalej swój honorowy tytuł i ku memu własnemu zdziwieniu zaczęło mi się nawet dość gładko powodzić w szkole. Więc ze smutkiem zdałem do następnej klasy.

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.