Tytułowe pytanie zyskało aktualność, bo najwybitniejsi współcześni gracze właśnie rywalizują przez internet. W superturnieju zorganizowanym przez mistrza świata Magnusa Carlsena.
Jego uczestników nikt nie posądza o nieuczciwość, co zresztą rymuje się z powszechnym poczuciem, że szachy to szlachetny, niemal rycerski fechtunek na umysły. W dodatku rywalizują wyłącznie giganci – i fenomenalny Norweg, i pokonany przed dwoma laty pretendent do tronu Fabiano Caruana, i inni ze szczytów hierarchii.
Jednak system alarmowy – do którego jeszcze wrócimy – na wszelki wypadek ich przyzwoitości pilnuje. Oszukiwanie stało się dostępne jak nigdy, bo istnieje mnóstwo silników szachowych – cyberprogramów potężniejszych niż mózgi arcymistrzów, oddalonych od każdego internauty o kilka kliknięć – a w rywalizacji na szczytowym poziomie zwycięstwo od remisu dzieli często pojedynczy ruch, byle wykonany w newralgicznym momencie. Minionego lata portal Chess.com zastanawiał się nawet, czy kantowanie nie stanowi najpoważniejszego zagrożenia dla przyszłości królewskiej gry.
Tamte rozważania opublikował kilka tygodni po przyskrzynieniu Igorsa Rausisa, który podczas turnieju w Strasburgu przyznał się, że ukryty w toalecie smartfon należy do niego.
Afery toaletowe
58-letni wtedy arcymistrz, który w trakcie długiej kariery reprezentował rodzimą Łotwę, Bangladesz oraz Czechy, był wtedy najstarszym zawodnikiem sklasyfikowanym w czołowej setce na świecie. Zajmował 53. miejsce w rankingu FIDE, ale podejrzenia wzbudzał od dawna, ponieważ w zaawansowanym wieku wykonał imponujący skok. W ciągu kilku lat zbliżył się do 2700 pkt, choć wcześniej przez całą dekadę krążył wokół 2500. To się raczej nie zdarza, dla bardzo doświadczonych szachistów sztuką jest już samo utrzymanie poziomu. Jego strategia polegała również na tym, że wybierał turnieje słabiej obsadzone, by nie przykuwać uwagi – tam wygrane ważą mniej, więc musiał osiągać wyniki wręcz nieskazitelne, w miarę możliwości nie poplamić bilansu nawet partiami nierozstrzygniętymi. Co również raczej się nie zdarza, szachy to w sporej mierze gra remisów.
Przyłapano go na gorącym uczynku, natychmiast przyznał się do winy. – Straciłem głowę. Co mogę powiedzieć więcej? Zmęczyła mnie poranna partia i hejt na Facebooku. W każdym razie potwierdziłem na piśmie, że smartfon należy do mnie. Niech to będzie dobra lekcja na przyszłość, choć już dla innych. Ja zagrałem w szachy ostatni raz w życiu – mówił tuż po incydencie Rausis, który uprzedził nieuniknione, bo wkrótce został zdyskwalifikowany i pozbawiony arcymistrzowskiego tytułu.
Do dzisiaj nie wiadomo tylko, czy korzystał ze wsparcia aplikacji, czy ktoś mu zdalnie pomagał. Inaczej niż w przypadku Gaioza Nigalidze, innego arcymistrza, którego zdemaskowano cztery lata wcześniej podczas turnieju Dubai Open. Gruzin przyleciał tam dodatkowo w glorii dwukrotnego i wciąż aktualnego mistrza swego kraju.
On wpadł, ponieważ szwindel wyniuchał rywal. – W krytycznym momencie gry zaczął błyskawicznie odpowiadać na każde moje posunięcie i dosłownie biegł do łazienki – relacjonował Tigran Petrosjan, który następnie wytropił, że Nigalidze wybiera wciąż tę samą kabinę, choć inne też są wolne, i podzielił się uzbieranymi poszlakami z sędzią głównym. Dalszy rozwój wydarzeń znamy z oświadczenia organizatorów: „Arbitrzy przeszukali zawodnika, nie znaleźli żadnego urządzenia. Zajrzeli więc za sedes, gdzie odkryli telefon ze słuchawkami owinięte w papier toaletowy. Nigalidze zaprzeczył, że należą do niego, ale sprzęt był zalogowany na jego konto w portalu społecznościowym. Znaleziono też program szachowy analizujący trwającą partię”.
Gruzin również został usunięty z zawodów, niebawem stracił tytuł arcymistrza, zdyskwalifikowano go na trzy lata. Podobnie jak Rausis należy do mikroskopijnej grupki przyłapanych na oszustwie czołowych graczy, ale na poziomie ciut niższym – czyli wciąż wysokim – oszustwa zdarzały się ostatnio często.
Borysław Iwanow był zawieszany przez bułgarską federację dwukrotnie (według obecnych przepisów recydywa skazuje na 15 lat wygnania), a wywoływał raban wszędzie, gdzie się zjawiał. I to nawet po zakończeniu profesjonalnej kariery, bo usiłował wracać jako amator, rzucając wyzwanie faworytom – skutecznie – w turniejach otwartych. Nadajnika, dzięki któremu miał potajemnie kontaktować się z pomocnikiem, czasami szukano w jego butach, a czasami pod koszulą, aż wreszcie zorganizowano turniej, który miał ustalić, czy oszukuje, dzięki przesłuchaniu wszystkich uczestników przy użyciu wykrywacza kłamstw. Niestety, podejrzany wbrew obietnicom się nie stawił. I żegnał się z królewską grą na zawsze z dorobkiem awanturnika, jakiego najstarsze hetmany nie widziały. Czołowi bułgarscy zawodnicy grozili w petycji, że odmówią rywalizacji z nim, jeśli nie zostanie opracowany wiarygodny system zabezpieczeń, ale Weselin Topałow, najwybitniejszy wśród nich, w pewnym momencie głośno się za rodakiem wstawiał, argumentując, iż nie wolno nikogo oskarżać tylko dlatego, że świetnie gra. Po jednej z kar uniewinniał też Iwanowa sąd powszechny. Koniec był jednak nieuchronny – dożywotnia banicja.
Krętacze kręcili się wokół figur i pionów zawsze. W XVIII wieku baron Wolfgang von Kempelen, inżynier i zapalony wynalazca, zademonstrował potrafiącą świetnie grać maszynę znaną (z powodu oczywistych skojarzeń orientalnych) jako Turek – namówił na partyjkę m.in. Napoleona, ale zapomniał wspomnieć, że wewnątrz siedzi manipulujący konstrukcją człowiek.
W kolejnym stuleciu jego następca Charles Godfrey Gumpel zbudował człekokształtnego Mefista, którym sterowano – rozwój elektryczności czynił cuda – z sąsiedniego pokoju. A ponieważ zazwyczaj zajmował się tym Isidor Gunsberg, później bliski zdobycia tytułu mistrza świata, to humanoid triumfował nawet w prestiżowym turnieju w Londynie. Wsławił się też postawą specyficznego, by tak rzec, dżentelmena. Otóż z męskimi rywalami rozprawiał się bezlitośnie, natomiast partie z kobietami poddawał po uprzednim doprowadzeniu na szachownicy do sytuacji ewidentnie dla niego zwycięskiej.
Te sceny, choć wśród współczesnych wzbudzały olbrzymie emocje, wydają się dzisiaj anegdotyczne. Od tamtej pory nastąpiła jednak technologiczna rewolucja, która nadała problemowi zupełnie inny wymiar – teraz usadzonego przed szachownicą manekina, który dysponuje przesuwającymi figury kończynami, nie musiałby wspierać człowiek, bo cyfrowe programy grają lepiej. Niebotycznie lepiej. Od lat 90., gdy Garri Kasparow toczył zawzięte boje z Deep Blue, minęła wieczność. Obecne maszyny rywalizują już raczej ze sobą, na mistrzostwach świata silników szachowych. Nawet Carlsen wyszedłby tam na miernotę.
Słowem, szachiści dysponują dopingiem potężniejszym niż ktokolwiek inny w sporcie. Takim, który w starciu z czystym przeciwnikiem nie tyle zwycięstwo uprawdopodobnia, co je gwarantuje.
I jeszcze zastrzeżenie: pomijamy tu ewentualne zażywanie substancji poprawiających zdolności poznawcze, ponieważ nie ma pewności co do ich efektywności.
Przed trzema laty czasopismo naukowe „European Neuropsychopharmacology” opublikowało wyniki badań, wedle których dwa stymulanty podnoszą poziom gry o kilkanaście procent – modafinil stosowany w leczeniu narkolepsji innych chorób związanych ze snem, a także ritalin przepisywany na ADHD. Tyle że w zbliżony sposób działała kofeina, przetestowano ledwie 39 średnich szachistów (rywalizowali z silnikami), a sprawdzani gracze myśleli… wolniej. I autorzy w konkluzji oznajmili, że badani nie podejmują lepszych decyzji, lecz wykazują większą skłonność do trwania w intensywnym skupieniu. Ci, których poddano eksperymentowi, po przyjęciu kognitywnych wspomagaczy częściej przegrywali z powodu deficytu czasu.
A refleks – wbrew potocznemu przekonaniu – bywa orężem przy szachownicy bezcennym.
Tu szuler traci twarz
Dlatego teraz na turniejach zapobiega się przede wszystkim albo wnoszeniu elektroniki, która pozwala pomóc sobie samemu lub za pośrednictwem „asystenta” (potrzeba słuchawek, najlepiej tak maleńkich, że niewykrywalnych), albo nawiązywania kontaktu z pomocnikiem siedzącym na trybunach, któremu wystarczy niekiedy wykonać dyskretny gest. Organizatorzy odpalają też komputery. Poddają przebieg partii analizie, by wykryć łańcuchy ruchów układające się w wywołujące wątpliwości wzorce – „nieludzkie”, bo odległe od rozwijanej od zawsze teorii, zbyt wyrafinowane w stosunku do klasy zawodnika etc.
Wybuchła arabska wojna o Anglię. Amnesty International protestuje
Przestępstwo udowodnić niełatwo, bo nawet przeciętniak od święta jest w stanie wpaść na genialny pomysł, choćby przypadkiem. Game Screening Tool to tylko narzędzie, w razie podejrzeń lub zgłoszonej skargi wszczyna się śledztwo w typie tych, które objęły Rausisa czy Nigalidze. Bezceremonialnie bywają traktowani za to amatorzy, którzy dzięki nielegalnemu wspomaganiu usiłują robić kariery na popularnych platformach internetowych. Tam nakrytemu na szachrajstwie delikwentowi zwyczajnie blokuje się konto. Bez dania racji, choć naturalnie wolno się domagać sprawiedliwości.
Właśnie w tym trybie – online, siedząc w swoich domach rozrzuconych po różnych kontynentach – szachują się i matują obecnie uczestnicy Magnus Carlsen Invitational. Imprezę wymyślił i sam rozesłał na nią zaproszenia norweski wirtuoz, gdy z powodu pandemii przerwano turniej pretendentów, mający wyłonić śmiałka, który spróbuje odebrać mu światowy prymat. My widzimy szachistów dzięki transmisji wideo z jednej perspektywy, ale sędziowie – całością opiekuje się portal Chess24.com – obserwują ich dokładniej, bo każdy został obstawiony całym zestawem kamer.
Zawodników kontroluje też software, z którego platforma korzysta stale, więc nie upublicznia szczegółów. W sprawie zasadniczej panuje jednak konsensus. Otóż nikt na serio nie sądzi, by ktokolwiek w elicie elity próbował kombinować. – W erze społecznego dystansowania się nie można pozwolić sobie na to, by obok każdego siedział arbiter – mówił niemiecki arcymistrz Jan Gustafsson sportowo-popkulturowemu serwisowi The Ringer. I dodawał, że niezawodnym detektorem jest przede wszystkim zbiorowa świadomość najlepszych. Oni trzymają w głowach bezmiar szachowych konfiguracji, potrafią je przypisać do konkretnych, rozegranych nawet w prehistorii partii, doskonale odróżniają rozgrywkę ludzką od zdehumanizowanej. I nigdy nie strzeli im do głowy, by oszukiwać.
– W naszym środowisku natychmiast wywąchamy, gdy ktoś użyje silnika, a ich reputacja by tego nie zniosła. Nie ma mowy, by zaryzykowali – uspokaja Gustafsson. Innymi słowy, królewska gra leży na antypodach np. podnoszenia ciężarów, w którym gwiazdy szprycują się na masową skalę, uważają ten proceder za normę, po odbyciu wyroku bezwstydnie wracają na pomost. Szachowy szuler z renomowanym nazwiskiem ląduje na liście hańby króciutkiej. I nieodwołalnie traci twarz.
Rafał Stec
Kategorie: Uncategorized