Filmy i ksiazki

.Jestem znów Zydem cz 50

Szlomo Adler

Książka ta opiera się na moich wspomnieniach. Piszę tylko o tym co sam przeżyłem, widziałem lub słyszałem. Większość imion wspomnianych w tekście jest prawdziwa.

Przez wiele lat odkładałem opisanie moich wspomnień, ponieważ praca nad tym była dla mnie bardzo ciężka, otwierała jeszcze niezabliźnione rany. Po wojnie czułem się jakbym był w koszmarnym śnie.  Często myślałem, że to nie jest jawa, a moje prawdziwe życie zacznie się dopiero wtedy, gdy obudzę się z okrutnego koszmaru, zobaczę moich rodziców, siostrę, krewnych i kolegów.
Na początku próbowałem zbudować nowe życie, pod przybraną polską tożsamością. Przyjąłem polskie maniery, ale komunistyczny reżim w Polsce sprawił, że zostałem aresztowany. Oskarżono mnie o zdradę i faszyzm. Ostatecznie okazało się, że mój areszt korzystnie wpłynął na moje życie. Wróciłem do żydostwa i uciekłem z Polski. Ale nawet po przyjeździe do Izraela, moja depresja nie zniknęła.

Byłem nieszczęśliwy, nie miałem ochoty na budowanie rodziny i nowego pokolenia w tym okrutnym świecie. Nie chciałem, aby i moje dzieci były nieszczęśliwe.  Ale los chciał inaczej.   W 1949 roku, gdy odbywałem służbę wojskową, spotkałem moją wybrankę serca, Ester. Ester przeżyła Holocaust na Syberii, dokąd ja wygnano wraz z rodziną, co uratowało im życie. Ester pragnęła dużej rodziny. Pobraliśmy się i urodziło się nam dwóch synów.

 


Kiedy wróciłem do domu opowiedziałem co zrobiłem.  Jakub Wilf, prawnik, zareagował:” Jak mogłeś zrobić coś takiego? Nie znasz ludzi, którym wyrządziłeś szkodę. Być może ci, których futra pociąłeś, dostali je od tych, których uratowali?” Odpowiedziałem: „Jaki procent Żydów ocalał? Pół procenta? Jeden procent? W Bolechowie i okolicy mieszkało około 7,500 Żydów, a tylko 48 zostało przy życiu!”

. „Jak długo mieszkasz z nami, zabraniam Ci tego robić!” powiedział kategorycznie Celek. Działo się to sześć tygodni po naszym przyjeździe. Poczułem się źle, nikt nie brał pod uwagę mojego głosu, moich argumentów ani moich uczuć.   Moje zdanie było bez znaczenia. Pomyślałem, że przez to, że nie zarabiamy i jesteśmy tylko dodatkowym ciężarem.  Tak pewnie czują się dzieci w sierocińcach albo mieszkające tymczasowo w rodzinach zastępczych.  Znowu miałem pretensję do Wszechmogącego.  Czekałem na okazję, by opuścić kuzyna. Czerwona Armia stała koło Warszawy. Było jasne, że wojna szybko się skończy.

  Pod koniec listopada 1944 roku zapadła decyzja, że w ramach repatriacji ja pojadę z Celkiem i Polą do Polski, a Józik pojedzie w drugiej fali, z Belą i Jakubem Willfem. Na początku grudnia przekroczyliśmy granicę z Polską. Zamieszkaliśmy w małym mieszkaniu w Krasnystawie. Już następnego dnia po przyjeździe Celek powiedział, że jedzie z Polą do Izbicy, żeby znaleźć tam odpowiedni sklep, w którym mógłby otworzyć aptekę. Zapytałem, dlaczego nie otwiera apteki w Krasnymstawie. Odpowiedział, że miasto jest małe i już ma jedną aptekę. Potem dodał: „Jeśli żadne z nas nie wróci do wieczora, to znaczy, że znaleźliśmy sklep i przygotowujemy się na otwarcie apteki. Wrócimy za dwa, trzy dni i zabierzemy Cię i nasze rzeczy do Izbicy.”.


Wyszli, zostawiając mi bochenek chleba i kawałek kiełbasy. Nie wrócili ani tego ani następnego dnia. W końcu zacząłem myśleć, że na pewno znaleźli jakieś miejsce i może zrezygnowali i ze mnie, i ze swoich rzeczy…  Od innych repatriantów, którzy mieszkali w pobliżu, dowiedziałem się, że domy, w których przydzielono nam mieszkania, należały kiedyś do Żydów. Potem mieszkały w nich niemieckie rodziny a teraz należą do Rady Miasta.  W mieszkaniach niczego nie brakowało. Powiedziano mi też, że jest niedaleko stołówka, gdzie można dostać dobry obiad za darmo. Jadłem tam dwa razy.


W końcu dowiedziałem się, że Celek otrzymał w Izbicy mieszkanie i sklep na aptekę.  Ale dlaczego nie spieszył się z przyjazdem po mnie i po bagaż??  W walizkach było przecież dużo leków i różnych składników na lekarstwa. Postanowiłem dotrzeć sam do Izbicy i dowiedzieć się, co się dzieje. Powiedziałem sobie, że jeśli zorientuję się, że Celek i Pola mnie nie chcą, wezmę swoje rzeczy, oddam im klucz, podziękuję i zgłoszę się do wojska.
Następnego dnia rano zacząłem szukać metody na dojechanie do Izbicy.  Pierwsza osoba, którą spotkałem powiedziała mi, że wszyscy chodzą tam pieszo, bo pociąg jeździ raz dziennie. Trzeba było przejść 11 km.  Postanowiłem zrobić to samo i zacząłem iść we wskazanym kierunku. Było bardzo mroźnie, śnieg leżał dookoła.  Byłem jedynym człowiekiem na drodze, ale miałem nadzieję, że jakiś wojskowy samochodów zatrzyma się i mnie podwiezie.


Wszystkie ciężarówki jechały jednak w przeciwnym kierunku. Mroźny wiatr wiał mi prosto w twarz pomimo szalika, którym się chroniłem.  Nagle usłyszałem znajomy i miły dźwięk dzwonków.  To były sanie zaprzężone w dwa konie. Podniosłem rękę i furman zatrzymał się koło mnie.
– Niech będzie pochwalony, powiedziałem.
– Na wieki wieków, odpowiedział furman.
– A dokąd młody panicz maszeruje w tym mrozie? (Widocznie wyglądałem już po ludzku.)
– Chcę iść do wojska i muszę dojechać do Izbicy.
– Ale Centrum Poborowe znajduje się w Lublinie, a to jest w przeciwnym kierunku, powiedział furman.
– Wiem, ale najpierw muszę zwrócić klucze moim przyjaciołom, którzy są w Izbicy, a potem wezmę pociąg do Lublina.
– W takim razie właź na sanie to cię podwiozę kilka kilometrów.

 

Na saniach było mi jeszcze zimniej. Przez chwilę pomyślałem nawet, że poproszę furmana, żeby zatrzymał sanie. On miał kożuch i grube rękawice i pewnie nie czuł tak przenikliwego zimna jak ja.
Miałem wymyśloną historię na swój temat, na wypadek, gdyby ktoś zapytał mnie skąd jestem.  Stworzyłem ją trochę na podstawie życia naszych sąsiadów, Pośniaków z Bolechowa: mój ojciec był wysokim oficerem, który był w niemieckiej niewoli od 1939 roku.  W 1943 mama pojechała na Pomorze, aby go szukać i nigdy nie wróciła. 

Moja babcia, która zajmowała się mną, umarła pół roku temu. Od tego czasu opiekują się mną dobrzy ludzie, którzy przewieźli mnie z powrotem do ojczyzny. Ale furman nie rozmawiał ze mną.  Po pół godzinie sanie się zatrzymały i woźnica powiedział, że dalej muszę już iść na piechotę. Wysiadłem, podziękowałem i poszedłem w stronę widocznych domów Izbicy.

Po pół godzinie dotarłem do centrum miasta. Szybko znalazłem szyld z napisem „Apteka”. Przez szybę zobaczyłem Polę stojącą za ladą, rozmawiającą z klientem.  Nie daleko stał Celek w białym fartuchu. Wszystko wyglądało na świetnie urządzone.  Poczekałem aż klient wyszedł z apteki i wszedłem.

“Boże drogi! Co Ty tu robisz?” wykrzyknęła Pola.  Celek odwrócił się i powiedział gniewnie:

“Zostawiłeś cały nasz dobytek!”.

Nie zostawiłem, zamknąłem mieszkanie, proszę weź klucz – powiedziałem.
– Co to znaczy, weź klucz? A dokąd ty idziesz?
– Jadę do Lublina zmobilizować się do wojska. W wojsku będę mógł się zemścić na mordercach mojej całej rodziny.
– Przestań gadać bzdury i nie bądź dramatyczny. Zobacz jaką świetną aptekę tu    mamy.  Były właściciel, Volksdeutsch, uciekł i prawie niczego nie brakuje.  Przyjechaliśmy pierwsi i nam ją przydzielili. Nawiasem mówiąc, podaliśmy się za Polaków, więc zachowuj się odpowiednio.
-Dziękuję Wam za Waszą pomoc, ale teraz muszę się spieszyć na stację kolejową, na pociąg do Lublina – powiedziałem.
-Jeśli tak zdecydowałeś i nie możemy wpłynąć na Ciebie (nie próbowali za bardzo), to twój wybór.

Celek dał mi trochę pieniędzy na pociąg i powiedział: „Niech Bóg czuwa nad Tobą”.
Wyszedłem z apteki i już nigdy więcej nie widziałem Celka.

 

Poprzednie czesci  TUTAJ

Zredagowala Anna Karolina Klys

 

 

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.