Zenek Rogala
Leżał dyskretnie na kanapie pod oknem. Oczy miał zamknięte. Właśnie to świadczyło o wielkim skupieniu, nawet o pewnym szczególnym wysiłku i mocowaniu się z jakimś wewnętrznym przeciwnikiem. Mimo widocznego zmęczenia pracą fizyczną, gotów był podjąć wysiłek o wiele cięższy. Oddech miał równy, choć niekiedy wydech zaznaczał się tym szczególnym odgłosem, jaki zwykle towarzyszy każdemu wysiłkowi. Niekiedy pocierał czoło trzema palcami prawej dłoni, a kciuk przyłożony do skroni działał jak sprężyna wprawiająca w ruch trzy opuszki palców. Szczególny ten mechanizm głaszczący czoło, niewidocznym smarem oliwił mózg, to wewnętrzne źródło energii i mocy obmyślające strategię walki, która za chwilę rozegra się według zasad wymyślonymi przed wiekami. Przeciwnik czekał już na planszy szachowej gotowy do starcia na czarno białym polu bitwy.
Armie stoją na przeciw siebie w identycznej sile. Jedyne co pozwala na ich odróżnienie to kolory. Jedna armia jest biała, druga czarna. Siły rażenia identyczne. W pierwszych szeregach stoją naprzeciw siebie pionki. To tak zwane mięso armatnie, jak w każdej walce najliczniejsze, bo ich ofiarność daje szanse prowadzenia strategii zmierzającej do pokonania przeciwnika. Stoją tworząc szczególny pionkowy mur, a jednocześnie szczelny taran, jeden pionek obok drugiego i choć nie czują się wzajemnie, ich los jest i tak przesądzony – pójdą w bój pierwsi i pierwsi zginą. Ale zrobią to bez żalu, bo dzięki ich śmierci, ich pan i władca może w tym boju wykazać swoją wyższość i tak poprowadzić do boju swoją armię, aby osaczyć władcę przeciwnika, i z poczuciem wyższości i chluby powiedzieć mu w twarz ustami swoich wojowników to przez wszystkich oczekiwane słowo – szach. Ten ostatni przed zwycięstwem gest ostrzeżenia, ten szlachetny wyraz szacunku dla wielkości przeciwnika, tę ostatnią szansę na obronę.
Król i władca armii jest mocny siłą swego wojska. Stoi w drugim szeregu w towarzystwie swej królowej, za plecami środkowych pionków na środku szeregu. I będzie tam stał prawie do końca, gdyż w wielkości swego majestatu posuwać może się tylko o jedno pole, na szczęście we wszystkich kierunkach. Ale do ataku na identyczne siły wroga i do obrony swoich działań wojennych ma potężnych sprzymierzeńców. To przede wszystkim stojąca obok niego królowa. To ona jak wściekła bestia zlikwiduje wszystkich wrogów zagrażających jej małżonkowi. W swoim zasięgu może razić wszystkich, których dostrzeże wokół siebie, może więc siekać po liniach prostopadłych, po skosach bez względu na odległość od swego stanowiska. Jest, jak przystało na oddaną towarzyszkę życia króla, wierną mu aż do swojej śmierci. Po obydwu stronach pary królewskiej stoją dwa gońce, gotowe poświęcić za bezpieczeństwo króla swoje drewniane głowy. One posuwają się tylko po liniach skośnych. Ten, który przed walką zajął pole białe, może poruszać się i zwalczać przeciwników zajmujących widoczne przez niego białe, skośne pola. Do pomocy ma swego druha stojącego na drugim skrzydle tej ustawionej w dwu szeregach armii, gońca szalejącego na skośnych liniach, ale ten dla odmiany tylko na czarnych. Na obydwu dalszych skrzydłach armii, jako mobilne siły oskrzydlające, ustawione są spienione konie, potrafiące przeskakiwać ponad głowami swoich i wrogich uczestników walki. Ruchy konia, a raczej jego skoki, polegają na wysokim odbiciu się w każdą stronę ponad dwa prostopadłe pola, a kiedy koń jest już nad drugim polem, nawet zajętym przez uczestnika walki, może zdecydować, czy wylądować i zmiażdżyć kopytami stojącego na prawo, czy na lewo od tego drugiego pola. Na samych krańcach zwartych szyków bojowych, ustawione są potężne wieże broniące armii z bocznych flanek. Te urządzenia miażdżą wszystko co stanie im na ich prostych trasach przemarszu. Mogą eliminować z walki te siły przeciwnika, które nieopatrznie staną im na ich prostych drogach. I tylko one w razie zagrożenia bezpieczeństwa króla, mogą dać mu schronienie dzięki manewrowi zwanemu roszadą, polegającym na osłonięciu osoby króla swym potężnym cielskiem i ustąpieniu mu swojego miejsca na planszy.
Pracował w pobliskiej cegielni. Dowoził taczką jeszcze wilgotne, gliniane prostopadłościany do wypalania w przepastnym piecu. Już z daleka widział jak zbliżam się obciążony torbą z drugim śniadaniem. Nie przerywał jednak pracy, aż podszedłem do płaskiej taczki pełnej równiutko ułożonych kostek. Siadał obok i zaczynał od dzbanka z kwaśnym mlekiem. Przeważnie wypijał całą zawartość przechylając oburącz powoli dzban dnem do góry. Kiedy rozczarowany przekonał się po chwili oczekiwania, że nic już nie wyleci z wnętrza naczynia, odstawiał, a właściwie oddawał mi już pusty. Podziwiałem go za ten wyczyn. Wpierw skwapliwie likwidował językiem białe wąsy, a potem już rozrzutnie wycierał usta wierzchem dłoni. Spocone ciało z dnia na dzień stawało się coraz bardziej brązowe, a krople potu na czole, krótkimi stróżkami spływały mu po twarzy mimo, że co chwilę wycierał je maminą chustką w kwiaty, zawiązaną na głowie jak robią morscy piraci.
– Jak wrócę po pracy około szóstej – zagramy. Ustaw figury zaraz jak wrócisz i czekaj na mnie. Dzisiaj ja zagram białymi.
Leżał dyskretnie na kanapie pod oknem. Byłem mu wdzięczny, że mimo zmęczenia pokieruje codzienną, popołudniową bitwą z odległości swojej kanapy. Zwykle wielcy wodzowie kierowali batalią ze wzgórza wydając polecenia poszczególnym regimentom za pomocą szybkich konnych posłańców, lub umówionych sygnałów dźwiękowych lub optycznych. Teraz między nami zaległa oczekiwana cisza przed bitwą.
Dzisiaj on posiada przewagę – zaczyna batalię, bo dowodzi białymi,
– e2 na e4, takim rozkazem wysłał do boju pierwszego pionka, rozpoczęła się codzienna, popołudniowa, braterska bitwa szachowa.
– d7 na d5, odpowiedziałem głośno, żeby mieć pewność, że zapamięta moją ripostę.
Na obrzeżach planszy, widnieją oznaczenia kolumn : cyframi od 1 do 8, począwszy od prawego skrajnego białego pola, a litery od a do h, oznaczają rzędy począwszy od lewego skrajnego. To konieczne oznakowanie pozwoli na dokładną lokalizację każdego uczestnika walki, na każdym z sześćdziesięciu czterech pól.
Zamknięte powieki gwarantowały skupienie i zapamiętanie aktualnej pozycji każdego ze swoich, ale także z moich wojowników.
Mimo, że patrzyłem na niego z góry, czułem jakiś niewypowiedziany szacunek dla tej sytuacji. Plansza powoli zmieniała ustawienie uczestników, już część z nich poległa w zaciętym boju. Posłusznie, zgodnie z usłyszanymi z kanapy współrzędnymi, przestawiałem figury swego przeciwnika i lojalnie meldowałem pod okno, o aktualnych posunięciach swoich wojów.
– Koń na f7 – szach ! – byłem podekscytowany rychłym sukcesem.
– Szach, szach i mat – moje pierwsze zwycięstwo! – wstałem od stołu.
Prawa ręka leżała wzdłuż ciała, dynamo napędzające myślenie odłączyło się od centrali, oddech stał się regularny z przewagą lekkiego pomruku przy wdechu. Chrapał… król leżał pokonany u mych stóp.
Kategorie: Opowiadania