Marian Marzynski

Daniel Marzyński zaadoptował mnie w roku 1948, gdy miałem 11 lat. Po nazwisku Kuszner i imieniu mojego ojca Bolka nie pozostał ślad w nowym akcie urodzenia. Nazwisko Marzyński brzmiało ładnie po polsku. Powojenni Żydzi polscy mieli obsesję „dobrego” nazwiska i wyglądu. Dowcip z tych czasów: „Czy ja wyglądam jak Żyd?”
„Nie, pan wygląda jak Czech… jak czech Żydów”.

Tak wyglądała moja nowa rodzina Marzyńskich: po prawej najmłodszy brat Daniela, Icchak, który w nowym ustroju nazwał się Ignacy. Przedwojenny polski komunista, uchodźca polityczny w Belgii, po wojnie, w mundurze podporucznika Ludowego Wojska Polskiego — zastępca pełnomocnika rządu do zagospodarowania Warmii i Mazur w Olsztynie.
Zagospodarowanie zaczął od siebie. Miejscowy sekretarz partii dał mu skierowanie do prezesa żydowskiej spółdzielni: Towarzyszu Grynberg, proszę o obsłużenie towarzysza Marzyńskiego po linii krawieckiej. Szycie pierwszego garnituru nadzorowała jego sekretarka, Krystyna Szymańska, (na zdjęciu po lewej), która stała się panią Marzyńską i matką ich dwóch córek; pierwsza, Ewa, kolejna polsko-żydowska mieszanka w rodzinie, spoczywa na kolanach moich rodziców, Daneczka i Broneczki. Ewa będzie profesorem biochemii. Małgosia urodzi się za kilka lat i zostanie radczynią prawną. Ich ojciec Ignacy Marzyński był wujkiem z poczuciem humoru. W przeciwieństwie do nerwowego wujka Szymona, brata matki, który kiedyś dał mi po pysku za wypicie przeznaczonej dla niego szklanki mleka, witał mnie partyjnym pozdrowieniem: – Co nowego u naszej postępowej młodzieży?
Marzyńscy pochodzili z Pabianic, gdzie na Kilińskiego 3 ojciec Daniela miał sklep z zabawkami. Na każdej zabawce zapisane były szyfrem trzy ceny: jedna dla Żydów, druga dla nieżydowskich znajomych, trzecia dla wszystkich innych klientów. Brat Icchak nie lubił kapitalizmu, nazywając pracującego w sklepie Daniela: „Pinkus spekulant”.
Ojciec Daniela i jego młodszy brat Aleks zostali zamordowani w pabianickim getcie.

Najstarszy brat, nazwany po dziadku Raphael Marzynski, był pierwszym w rodzinie komunistą. W 1935 roku wyemigrował do Palestyny, skąd wysiedlony przez Anglików za działalność komunistyczną, znalazł się ze swoją pochodząca z Opatowa, żoną Sarah — we Francji. Tam urodził się im syn Armand.
Pabianicka babcia Marzyńska nazywała się Szprynca z domu Szwarcpelc; pod takim nazwiskiem ukryć się nie dało. Umarła w roku 1927 w Berlinie, dokąd zaproszona przez niemiecką rodzinę Marzyńskich wyjechała na operację serca. Mam jej akt zgonu:

Długo po śmierci Daneczka znalazłem się w Berlinie, na zdjęciach do filmu „Żyd wśród Niemców”. Odwiedziłem tam cmentarz żydowski Weissensee i pod numerem 74-667, znalazłem zdewastowany grób Szpryncy Szwarcpelc -Marzyńskiej.
Dalsza historia rodziny Marzyńskich była mi nieznana do czasu, gdy w naszym domu w Bostonie, pojawił się dr Morris, lekarz — pediatra z Los Angeles i pokazał nam zdjęcia rodu Marzyńskich, do którego należał. Tak wyglądali patriarcha rodu Raphael Marzynski(1811-1895) i jego żona Suessla (1822 -1899). W tych latach żyli mojej szlachcianki Grażyny, polscy pradziadkowie: Bartłomiej i Ewelina Jankowscy.


Nie wiem, w jaki sposób Marzyńscy znaleźli się w Berlinie, czy dotarli z Polski, zostawiając tam jednego z synów? Raphael, który był krawcem, po dorobieniu się umożliwił swoim synom założenie znanego w Berlinie sklepu z ubraniami męskimi. To oni zaprosili moją babcię Marzyńską do Berlina, na leczenie serca. Mam zdjęcie jednego z tych braci,Heimana Marzynskiego (1864-1938) ożenionego z Minną (1865-1939).


Ucieczka Marzyńskich przed Hitlerem, z Berlina do Anglii, musiała mieć miejsce w latach 1935-1937. Wnukowie:

Sigbert i George Marcy, (zmienione z Marcynski, bo tak się to nazwisko wymawiało w Niemczech) — mieli sklep z ubraniami w Londynie.
Emigrująca po wojnie do Ameryki część rodziny, zmieniła nazwisko Marcy na Morris, które nosił nasz gość w Bostonie, daleki, kalifornijski kuzyn Marzyński.
Nie mając pojęcia o istnieniu swoich angielskich i amerykańskich kuzynów, mój ojczym Daniel Marzyński po zbudowaniu domków fińskich na Jazdowie w roku 1948 dostał nowe zadanie partyjne: na gruzach zniszczonej ulicy Marszałkowskiej, zbudować MDM (Marszałkowska Dzielnica Mieszkaniowa).
Drugi z lewej, z teczką, towarzysz dyrektor Daniel Marzyński, pokazuje budowę MDM prezydentowi Warszawy, Stanisławowi Tołwińskiemu (pierwszy z prawej):

Daneczek zabierał mnie na obchód swojej budowy każdej niedzieli, skrupulatnie zapisując wszystkie zauważone niedoróbki, a potem w domu zaczynał niedzielne rozmowy telefoniczne z podległymi mu pracownikami, donośnym głosem krytykując ich za te niedoróbki. Znany ze swojej stanowczości otrzymał po pewnym czasie przydomek „MDM: Mamy Dość Marzyńskiego”. Doczekał jednak oddania do użytku Placu Konstytucji. Noc poprzedzającą Święto Odrodzenia 22 lipca 1950, Daneczek, Broneczka i ja razem z innymi pracownikami i ich rodzinami, zaopatrzeni w miotły, spędziliśmy na sprzątaniu Placu Konstytucji przed przybyciem na przecięcie wstęgi honorowej towarzysza prezydenta Bieruta,
Znacznie niższą pozycję zajmował zakochany po uszy w mojej matce, towarzysz Marzyński — w naszym powojennym domu. Nie wychodziło mu wychowywanie uwielbianego przez matkę, niesfornego Marysia.


Gdy za złe zachowanie zamknął mnie kiedyś w niewentylowanym klozecie, który miał służyć jako areszt domowy, Broneczka, otwierając drzwi, powiedziała: – Dosyć już przeżył w czasie wojny.
Broneczce nie podobały się również metody pedagogiczne mojej szkoły. Byłem błaznem klasowym, flirtującym z dziewczynkami.

Gdy któregoś dnia, matka Ani Augustyńskiej zobaczyła nas podszczypujących się w drodze ze szkoły, zawiadomiła o tym kierowniczkę Gertrudę Płażewską, która następnego dnia kazała mi pójść po matkę. – Za wychowanie dzieci w socjalizmie, odpowiedzialna jest szkoła, powiedziała Broneczka, w domu Maryś jest idealnym dzieckiem.

Pod tytułem „Marzenie”, napisałem w roku 1949 opowiadanie, które było obrazem myśli 12-letniego chłopca, wyzwalającego się z koszmaru wojny, zafascynowanego ideami socjalizmu. Na cześć mojej ulubionej postaci z „W pustyni i w puszczy”, bohater „Marzenia” nazywał się Jacek Tarkowski.
Jacek Tarkowski pochodził z rodziny robotniczej. Był uczniem 7. klasy szkoły ogólnokształcącej w Warszawie. W domu słyszał opowiadania ojca o tym, jak państwo ludowe opiekuje się ludźmi pracy, jak dba o ich interesy.
Ojciec Jacka – murarz, pracował przy budowie Domu Słowa Polskiego w Warszawie. Jacek był dumny ze swego ojca. Obserwacja życia i przemian w kraju i stale zwiększająca się praca organizacji zetempowskiej, wzbudzały w chłopcu chęć do pracy, do walki.
– Coś w tym chłopaku siedzi, mówiła matka do ojca, składki na PCK – on, gazetka klasowa – on, wiesz, Władek, mamy jedynaka, ale nam się udał, co? …
Nieraz chodził na budowę przyglądać się ojcu. Widział go na rusztowaniu jak wymachiwał kielnią. ” Tylko prędzej, prędzej”, myślał Jacek i miał rację, bo ojciec był przodownikiem pracy wyrabiającym 250% normy i jako jeden z pierwszych otrzymał mieszkanie na Rynku Mariensztackim, które składało się z dwóch pokoi, kuchni, łazienki i korytarza. Okna wychodziły na rynek.
– To jest prawdziwa nasza zdobycz, mówiła matka, a potakiwał jej ojciec: – To jest zdobycz klasy robotniczej.…
Wakacje już się kończyły, za parę dni miał się rozpocząć rok szkolny. Stasiek i Mietek już przyjechali z kolonii letnich.
– Było naprawdę „w dechę”, opowiadali, dostaliśmy łóżka w pięknym domu, dawnym pałacu jakiegoś obszarnika, a potem były wycieczki, a w czasie deszczu nie nudziło się nam, bo mieliśmy kółka literackie, krajoznawcze, organizowaliśmy pogadanki na tematy aktualne. – Za moich czasów, synu, nigdy nie mógłbym wyjechać na kolonie, mówił ojciec.
Roma Lichocka, moja rówieśnica, która przeżyła getto krakowskie, pisze o tej fascynacji, w swojej książce „Dziewczynka w czerwonym płaszczyku”:
Komunizm jest prosty i zrozumiały. Zachwyca mnie, bo jest w nim miejsce dla każdego. Również i dla mnie, pomimo moich ciemnych oczu! Również i dla mnie — małej Żydówki. Jest tak jakby nagle do mojego życia przedostał się promień słońca. Do naszej szkoły przychodzą nowe, wesołe nauczycielki. Śpiewają z nami, opowiadają nam o wspaniałej przyszłości, w której będzie zawsze świeciło słonce, a my wszyscy będziemy bogaci i szczęśliwi. Mam warkocze, białą koszulę, granatową, plisowaną spódniczkę, białe podkolanówki i czerwoną chustę na szyi. Jestem dumna. Należę do trojki wybranych dzieci, które podczas manifestacji maszerują w pierwszym rzędzie. Ja mam bębenek, druga dziewczynka ma trąbkę, a trzecia czerwony sztandar.
Dcn
Poprzednie odcinki TUTAJ
Wszystkie wpisy Mariana TUTAJ
Załączam niżej mój film „A Jew Among Germans” nakręcony w Berlinie.
Kategorie: Uncategorized