.
.
Ludwik Lewin
W początku lutego wysoka komisarz Narodów Zjednoczonych do spraw praw człowieka (UNHCHR), opublikowała listę 112 przedsiębiorstw działających w spornych terytoriach Judei i Samarii, od wojny sześciodniowej w 1967 r administrowanych przez Izrael.
Ta działalność jest jakoby sprzeczna z prawem międzynarodowym, co kwestionuje jednak wielu specjalistów od tego prawa. Przede wszystkim jednak zasługuje na uwagę to, że pani Michelle Bachelet nigdy nie zwróciła uwagi na zasiedlanie Tybetu milionami Chińczyków, na mordowanie chrześcijan w Nigerii i na inne niebudzące wątpliwości łamania praw człowieka. Nie było potrzeby, bo nie można było o nie oskarżyć Żydów ani Izraela.
W sposób oczywisty władze izraelskie i tamtejsi politycy z różnych partii, zaprotestowali przeciwko temu posunięciu, sprzyjającemu bojkotowi Izraela, akcji organizowanej przez BDS (z angielskiego: bojkot, wycofanie inwestycji, sankcje), wymierzonej przeciw samemu istnieniu Państwa Żydowskiego.
Nie tylko izraelscy. Oburzenie wyraził również amerykański sekretarz stanu Mike Pompeo, dodając, że „ta publikacja potwierdza antyizraelską stronniczość ONZ”.
Komentując antysemicką decyzję Komisarz, Rada Jesza (żydowskich osiedli w Judei i Samarii) zwróciła uwagę na to, że działające tam przedsiębiorstwa przyczyniają się do wzmocnienia gospodarki regionu i pracują na rzecz pokoju bardziej niż od lat robi to ONZ.
Doskonałą ilustracją perwersyjnych skutków działań BDS jest historia fabryki syfonów do domowego robienia napojów gazowanych SodaStream. Pracowało tam 1500 osób, z których większość stanowili Arabowie, z Izraela i z terytoriów.
Zakłady mieściły się w Miszor Adumim, na wschód od Jerozolimy i w związku z tym były przedmiotem ciągłych ataków europejskich i amerykańskich organizacji BDS. Pod ich naciskiem dyrekcja SodaStream przeniosła wytwórnię za „zielona linię”, czyli granicę sprzed roku 1967. Pięciuset Arabów z Judei straciło z tego powodu pracę, ale zaprzeczając rzeczywistości, nie przejmowali tym się rzekomi przyjaciele rzekomego „narodu palestyńskiego”.
Wcześniej burzliwą debatę w mediach francuskich spowodowały dwie wypowiedzi prezydenta Francji – pierwsza w Izraelu, gdy przed grupą Żydów, obywateli francuskich powiedział, że powinno dojść do procesu islamistycznego zabójcy Sary Halimi, którego czyn, ku ogólnemu oburzeniu, uznał sąd za popełniony w stanie niepoczytalności.
Sędziowie oburzeni są tą interwencją władzy wykonawczej w dziedzinę sprawiedliwości, a ci którzy chcieli procesu przekonani są, że po wypowiedzi prezydenta, nie ma już na to szans. Prezydent zapomniał jak czułe jest francuskie sądownictwo na trójpodział władzy.
Drugą, szokującą wielu, wypowiedzią Emmanuela Macrona była dokonana podczas powrotnego lotu ze Światowego Forum Szoa w Jerozolimie, zapowiedź, że pamięć wojny algierskiej powinna być traktowana na równi z pamięcią eksterminacji Żydów przez hitlerowskie Niemcy.
Przypominając idiotyczną awanturę, jaką Emmanuel Macron zrobił izraelskim policjantom przed wejściem do należącego do Francji, jerozolimskiego kościoła Św. Anny, francuski adwokat i publicysta Gilles-William Goldnadel zastanawiał się, czy francuski prezydent nie próbował kolejny raz przychylić sobie arabską opinię na Bliskim Wschodzie, a przy okazji i tę, zislamizowaną, na paryskich przedmieściach.
Jak pisał Freddy Eytan w Times of Israel, „te nieprzemyślane słowa francuskiego prezydenta, sprzeczne z tym co powiedział dzień wcześniej na Światowym Forum Szoa, ośmieszają przede wszystkim jego własne wystąpienie”.
Ta sprzeczność charakterystyczna jest dla przywódców francuskich, którzy od pół wieku, starając się o arabską przychylność, nie są w stanie obiektywnie oceniać Izraela. Również, a może przede wszystkim, dlatego, że nie znają i nie rozumieją Bliskiego i Środkowego Wschodu, tak samo jak muzułmanów, którzy mieszkają we Francji.
Pomyślałem – raz jeszcze mamy do czynienia z francuskim zaprzeczeniem rzeczywistości.
Francuskie Zaprzeczanie Rzeczywistości (Deni Francais) to tytuł najnowszej książki wybitnego znawcy Maghrebu, historyka Pierre’a Vermerena. Jej podtytuł brzmi „Nasza tajna historia powiązań francusko-arabskich.
Autor pokazuje jak od wojny w Algierii władze francuskie mają kontakty niemal wyłącznie z elitami autorytarnych i skorumpowanych rządów państw arabskich oraz z ich służbami specjalnymi, nic nie wiedząc o społeczeństwach pod coraz większym wpływem Islamu.
Ta niewiedza spływa na wielomilionową imigrację muzułmańską we Francji.
Powiązania francusko-arabskie wydają się oczywiste ze względu na przeszłość kolonialną kraju i współczesną obecność milionów pochodzących z Afryki Płn.-Zach. imigrantów i ich potomków. Powiązania nie oznaczają jednak znajomości społeczeństw i problemów Krajów Arabskich – uprzedza autor Francuskiego Zaprzeczenia.
Gdy skończyła się epoka kolonialna, gdy odeszło pokolenie urzędników i wojskowych, którzy służyli w koloniach, we Francji zabrakło ludzi znających Płn. Afrykę i Bl. Wsch., ich języki i obyczaje – analizuje Pierre Vermeren.
Ta nieznajomość, „jak w krzywym zwierciadle”, odbija się w spojrzeniu na imigrację. „30 lat, a nawet więcej zabrało Francuzom zrozumienie, że imigranci muzułmańscy, którzy osiedlili się we Francji, nigdy z niej nie wyjadą” – czytamy.
Władze francuskie szczególnie krytykowane są w tej książce za to, że z braku francuskich imamów „oddelegowały kult muzułmański” najpierw Algierii, która dyrygowała nim poprzez Wielki Meczet paryski, podległy Algierowi. A gdy w Algierii wybuchła wojna domowa (1992) wpuszczono na ten teren Maroko. Następnie Francję zalali tureccy mułłowie, bliscy obecnego prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdogana. „A w szpary między tymi „islamami konsularnymi+”, jak je nazywa autor, wcisnęli się różnego rodzaju islamiści.
W roku 2003 ówczesny min. SW Nicolas Sarkozy utworzył Francuską Radę Religii Muzułmańskiej (CFCM) po to, by władze francuskie miały rozmówcę w sprawach islamu. Ta instytucja, szybko opanowana przez filię Bractwa Muzułmańskiego, nie zmniejszyła ingerencji zagranicznych. Wykorzystana została natomiast przez misyjne organizacje islamskie, które wykorzystują CFCM dla zwiększenia wpływów wśród muzułmanów we Francji.
Francuscy politycy – od merów (burmistrzów) poprzez deputowanych i ministrów – nie rozumiejąc czym jest islamizm idą na ugody z jego przedstawicielami i w ten sposób wzmacniają ich pozycję. Następuje swoiste sprzężenie zwrotne – tłumaczy prof. Vermeren: W dzielnicach i miastach, gdzie muzułmanie stanowią większość lub jest ich wielu, politycy podporządkowują się wymaganiom islamistów, by zapewnić sobie ponowny wybór.
Prezydent Algierii Huari Bumedien już w roku 1974 zapowiadał, że „pewnego dnia miliony ludzi wyjdą z południowej półkuli, by wtargnąć na półkulę północną. A wtargną po to, by ją zdobyć. A zdobędą ją zaludniając swymi synami. To brzuchy naszych kobiet przyniosą nam zwycięstwo”.
A Recep Tayyip Erdogan, obecnie przywódca światowy Bractwa Muzułmańskiego, jak go określa prof. Vermeren, mówił w roku 2003, gdy był premierem: „Podbijemy was przy pomocy waszych wartości demokratycznych i zdominujemy poprzez nasze wartości muzułmańskie”.
Nikt tych zapowiedzi nie brał poważnie – komentuje autor Zaprzeczenia Rzeczywistości, wg którego pewna zmiana w stosunku do islamizmu nastąpiła we Francji dopiero po zamachach w roku 2015.
Jego zdaniem francuscy specjaliści wciąż się łudzą dzieląc salafistów na zwolenników spokojnego kwietyzmu, na tych, którzy jak Bractwo Muzułmańskie działają metodami politycznymi i dżihadystów stawiających na terror i przemoc. Te trzy kategorie przenikają się wzajemnie – ocenia prof. Vermeren.
Analizując idee Bractwa Muzułmańskiego pisze on, że Europa, spustoszona dwiema samobójczymi wojnami światowymi, straciła wszystkie swe imperia jak i szacunek dla swej kultury i swych wartości. Ludobójstwo dokonane na Żydach i wojny kolonialne dobiły świadomość moralną. Konkretnym tego tłumaczeniem jest upadek liczby narodzin”.
Wg Bractwa dzieje się tak dzięki bezpośredniemu działaniu Allaha, który pozwolił na obecność muzułmanów w krajach Zachodu, co jest „zemstą na aroganckiej Europie XIX w. za to, że zdobyła ziemie Islamu.
A Europa, zamiast się nad tym zastanowić, woli wymawiać Izraelowi 112 firm pracujących w Judei i Samarii.
Wszystkie wpisy Ludwika
TUTAJ
Pierwodruk ukazal sie w “Slowie Zydowskim”
Kategorie: Ciekawe artykuly, Opowiadania
Świetny artykuł, spostrzeżenia smutne lecz jakże prawdziwe!
Jawne zaprzeczanie oczywistosci charakteryzuje nie tylko prezydenta Francji. Parę tygodni temu (23-go marca) Sekretarz Generalny ONZ, António Guttieres, udzielił obszernego wywiadu prasie, wlasciwie była to solenna konferencja prasowa, w czasie której Guttieres proponowal wszystkim ogólne i natychmiastowe zawieszenie broni w obliczu epidemii koronawirusa. Jak w starozytnej Grecji na czas Olimpiady.
Guttieres w swojej niezrownanej łaskawosci i dając wyraz wyczuciu powagi chwili, stawiał jako przykład współpracę izraelsko- palestyńską. Jak rozumiem, polega ona na tym, że Izrael pomaga Palestyńczykom w walce z koronawirusem, a oni, w zamian, oskarżają w ONZ Izrael o zarażanie Arabów tymże.