wspomnienia

Ożeniony ze szlachcianką (18)

Marian Marzynski


Jednoroczna Grazyna, szlachcianka herbu „Ogończyk”, na zdjęciu ze swoim ojcem Alfredem, synem carskiego leśnika Witalisa, wnukiem carskiego pułkownika Bartłomieja. Alfred ożenił się w roku 1935 z Zofią Mackiewicz, córką syberyjskich zesłańców po Powstaniu Styczniowym, matką Grażyny.

Mackiewiczowie herbu „Ślepowron” pochodzili z Litwy, stąd litewskie imię Grażyna (piękna).

Po wojnie rodzina przeniosła się z Radomia do Gdyni. Alfred dostał posadę mierniczego w Wojewódzkim Urzędzie Geodezji. Na zdjęciu z 1950 roku – Grażyna, matka Zofia, brat Janusz i ojciec Alfred.

Do szkoły podstawowej w Gdyni, zubożała szlachcianka poszła w marynarskim ubranku. Co pamięta z tych lat?

Była dobra z rysunków. Wycięła litery „Międzynarodowy Dzień Kobiet”. Na tle tego napisu śpiewała w chórze socjalistyczną piosenkę „Budujemy nowy dom”. Jej najlepsza koleżanka, Danusia Tymowska nagle wyjechała z Gdyni, bo ojcu związanemu z opozycyjną partią Mikołajczyka zabrano mieszkanie. Rodzinę wysiedlono z trójmiasta. Nie zapisała się do ZMP (komunistyczny Związek Młodzieży Polskiej). Wybrała harcerstwo. Chciała zostać zastępową, ale nie udało się. Nie umiała wydawać rozkazów.

Ojciec Grażyny, gdyby mógł, zamieszkałby w lesie. Uwielbiała chodzić z nim na grzyby. Z polowań przywoził zające, sarenki, jelenie, a raz nawet należny mu od koła łowieckiego kawałek dzika. Kiedyś, gdy obrany z futra zając wisiał na sznurku za oknem, ukradł go sąsiad z przylegającego balkonu. Pod nimi na 3 pietrze mieszkała rodzina, której dokwaterowano samotną kobietę. Dochodziły ich wrzaski z tego mieszkania, a któregoś dnia po bójce zobaczyli krew na klatce schodowej.

Po urodzeniu Grażyny matka zachorowała na łuszczycę. Kremy, którymi nacierała ciało, miały nieprzyjemny zapach. Łuszczyca połączona była z depresją, na którą cierpiała całe życie. Brat Janusz chorował w dzieciństwie na zapalenie opon mózgowych. Z mieszkania na ulicy Władysława IV pamięta wydzielanie jedzenia (ser tylżycki dzielony był na małe cząsteczki), krzyk matki, zapach dziegciu i anielską twarz ojca, wiecznie zajętego kreśleniem. Bez tych dodatkowych prywatnych zleceń mierniczych, nie udałoby się wyżyć z jego pensji. Ich mieszkanie składało się z jednego pokoju z alkową, kuchni i malutkiej łazienki, gdzie zagrzaną na węglowej kuchni wodę wlewało się do miednicy. Janusz spał w kuchni, Grażyna w pokoju, rodzice w alkowie, skąd w nocy rozlegało się chrapanie, raz ojciec, raz matka.

Matka była domowym dyktatorem. Grażyna broniła się słowami „ale przecież”, na co matka odpowiadała: „w języku polskim nie ma słowa przecież”. Innym powiedzeniem matki było: „nie warto mieć dzieci, nigdy się nie odwdzięczą”. Czasem groziła: „ja odpocznę dopiero w grobie”. Zmusiła Grażynę do chodzenia na lekcje baletu do znanej baleriny Janiny Jarzynówny. Cierpiała, bo nie potrafiła dorównać innym dziewczynkom. Nigdy nie udało się jej zrobić szpagatu. Fiaskiem zakończyły się też lekcje religii. Ksiądz katecheta lubił sadzać sobie dziewczynki na kolanach. Przestała chodzić do kościoła. Był też krawiec, który wsadzał jej rękę do spodni, które dla niej szył. Uciekła, ale nikomu o tym nie powiedziała.

W szkole rozwinęła talent plastyczny. Przyjęto ja do prestiżowego Liceum Sztuk Plastycznych w Orłowie. Gdy się poznaliśmy, imponowało mi to, że potrafiła kilkoma ruchami ręki, narysować czyjąś twarz. Kiedyś naszkicowała moją.

Cdn


Ozeniony ze szlachcianka

Kategorie: wspomnienia

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.