Uncategorized

Fragment wspomnnień oświęcimskich

Napisala i przyslala Halina Birenbaum

birenbaum



Pewnego rana przynieśli jacyś mężczyźni świeżą pacjentkę do naszego baraku. Towarzyszył im jeden doktór żydowski, którego ja nie znałam, nie widziałam dotychczas nigdy tutaj w szpitalu, ale którego siostry i dawniej tutaj znajdujące się już chore, znały bardzo dobrze, co wynikało z serdecznego powitania, jakim go przyjęły, gdy wszedł do naszego pokoju.
Doktór ten, czterdziesto-kilkuletni, wysoki, krzepki mężczyzna, wypytał życzliwie o zdrowie leżące tu kobiety, porozmawiał po polsku, przyjaźnie z pielęgniarkami, a potem spojrzawszy mimochodem na moją pryczę, zapytał się siostrę o mnie, kim jestem i co mi dolega. Pielęgniarka opowiedziała mu krótko o moim wypadku postrzelania, któremu przysłuchiwał się zdziwiony, aż pokiwując głową z wrażenia i spoglądając coraz w moją stronę z zaciekawieniem.
– Zaraz na pewno podejdzie do mnie i zacznie mnie wypytywać o szczegóły: dlaczego, co, jak, skąd pochodzę, ile mam lat, jak dawno już znajduję się w obozie i czy nie znam, lub nie widziałam przypadkiem na kobiecym lagrze tej a tej i.t.d. – pomyślałam niechętnie przyzwyczajona już do tego rodzaju zawierania znajomości, w tym męskim lagrze.
Słyszałam jeszcze, jak mówił do siostry: z Warszawy ona, naprawdę?- i natychmiast potem skierował swe kroki do mnie, jak się tego z góry spodziewałam. Powiedziano mi, że pochodzisz z Warszawy, zwrócił się do mnie pytająco. Potwierdziłam kiwnięciem głowy, nie mając nawet ochoty otworzyć ust do rozpoczęcia z nim rozmowy. Ale on nie zwrócił żadnej uwagi na moją nieuprzejmość i ciągnął dalej nieproszony i niepytany: ja jestem również Warszawianinem, i tu wymówił swoje nazwisko, doktór… oraz nazwę ulicy, na jakiej zamieszkiwał tam przed wojną i w getcie.
Abrama w tym czasie nie było w naszym baraku i długo się w nim nie pokazywał wtenczas, aż do odejścia owego doktora.
Na dźwięk wypowiedzianego nazwiska, aż poskoczyłam na łóżku i przysiadłam na pryczy wzburzona, opuszczając mimo woli nogi na podłogę, co od razu przykuło do siebie wzrok tego mężczyzny, nie odrywał oczu, czegóż to, od moich bosych nóg. Po chwili zapytał mnie znów z uśmiechem zadowolenia z wrażenia, jakie wywarło na mnie usłyszenie jego nazwiska, zainteresował się, czy kiedyś, gdzieś miałam okazję poznać jego imię lekarskie, czy wiem coś o nim z Warszawy, z domu. Na to ja z kolei przedstawiłam się jemu i jednocześnie wyjaśniłam, że miałam brata studenta medycyny, który w domu, w getcie, często wspominał i wiele mówił nam o pewnym doktorze z ulicy Miłej, który właśnie nosił podobne nazwisko, do tego, jakie on teraz tutaj wymienił przede mną… Doktór ten polecał mojego brata na zastrzyki i rozmaite zabiegi lekarskie do chorych w getcie. Czy pan – zwróciłam się do niego bezpośrednio, drżąc z wzruszenia, przypomina sobie może coś, o takim młodym człowieku, studencie z warszawskiego getta? – i zaczęłam mu określać bliższe szczegóły dotyczące mojego starszego brata, Marka.
Oczywiście, zawołał ucieszony, że pamiętam! Znałem go i pamiętam doskonale i wiem również, że wy mieliście jeszcze jednego, młodszego trochę, brata, którego widziałem i tutaj, w Oświęcimiu – odpowiedział na moje pytanie, zasiadając sobie na krawędzi mojej pryczy i obserwując nieukrytym zadowoleniem, jak moje wzburzenie i zainteresowanie do jego osoby wzrasta coraz silniej pod wpływem jego słów.
Mnie aż zakręciło się w głowie naprawdę od tego, co mi powiedział!
Po raz pierwszy, odkąd zawlekli mnie do Oświęcimia, spotkałam dziś mężczyznę, który znał moich braci, Marka i Chilka! Więcej jeszcze, bo ten człowiek widział Chilka, spotkał się z nim tu, w obozie! Czułam, jak ogarnia mnie szalone, niebywałe wzruszenie i dreszcze przechodzą po całym moim ciele…


Może dowiem się za chwilę od niego, gdzie znajduje się teraz Chilek, co on porabia?! Może nareszcie po tylu straszliwych miesiącach od owej rozłąki, przed dwoma laty w Majdanku, przedam mu przez tego znajomego doktora, pozdrowienia?! Ile marzyłam w obozie o takiej okazji, ale dotychczas było to na próżno, aż dopiero teraz spełniło się moje pragnienie, spotkałam kogoś, kto przedał mi wiadomość, ukłony bezpośrednie i jaka szkoda, że Hela tego nie doczekała, że ona już nie żyje, jak ja to opowiem Chilkowi, on ją przecież tak kochał?! – myślałam o tym wszystkim naraz chaotycznie.
I już nie będę sama jedna, kiedy skończy się ta wojna, on wszakże powiedział ten doktór, że widział się z moim bratem niedawno… A może i Marek odnajdzie się po wojnie gdzieś przypadkiem, kto wie? – poznają się obaj także z Abramem i będziemy żyć wtedy wszyscy razem, jak jedna rodzina, i tak dobrze nam będzie – planowałam błyskawicznie, marzyłam w obecności tego lekarza, który ani na chwilę nie spuszczał ze mnie wzroku, przyglądając mi się w milczeniu z uśmiechem.
Gdzież pan spotkał ostatnio mojego młodszego brata i kiedy to było – zaczęłam dokładniej i uważnie bardzo, szczegółowo dopytywać się tego lekarza, śledząc oczyma, połykając dosłownie, aby nie stracić żadnego drobiazgu, najmniejszej kruszyny z wiadomości o moim bracie, jakich teraz oczekiwałam od niego słyszeć, obserwując każde drgnienie na jego twarzy, każde mrugnięcie, najlżejsze poruszenie.
Przez dłuższą chwilę nie odpowiadał nic, patrząc na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, z jakimś niemiłym upodobaniem, krępującym mnie niesamowicie i jakby pragnął wzmożyć jeszcze bardziej moją ciekawość i szalone naprężenie w jakim znajdowałam się, a potem zaczął mówić powoli, spokojnie, cedząc przytłumionym głosem, każde swe słowo przez zęby i obserwując, jak na niego patrzę się i jak reaguję, na to, co mówi do mnie.
Mieszkałem z twoim bratem na tej samej kojce w baraku, oświadczył, podczas, gdy ja wprost pochłaniałam każde jego słowo, przejęta do głębi bliską możnością skontaktowania się, za jego pośrednictwem z bratem.
Chilek pracował bardzo ciężko, głodował straszliwie i chudł, chudł – opowiadał powoli, robiąc długie przystanki między jednym zdaniem a drugim. A gdzie on jest teraz, co robi?- przerwałam mu zniecierpliwiona. Teraz?- powtórzył za mną, jakby nie zrozumiał czegoś, lub nie dosłyszał mojego pytania i nie śpiesząc się dodał, jakby mimo woli, bez zbytniego wzruszenia, normalnym głosem: teraz nie ma go już, nie ma.
A gdzie jest, nie mieszka już więcej z panem na jednym bloku, od kiedy, a dokąd go przenieśli?- zawołałam, nie pojmując początkowo zupełnie sensu jego słów.
Nie ma go więcej już nigdzie, rozumiesz, powiedział doktór tak samo powoli i łagodnie, jakby nie dziwił się moim wzburzeniem i niecierpliwością, i niszcząc naraz swymi słowami ten cały gmach moich nadziei i planów, jaki sobie przed chwilą postawiłam.
Zapadłam w rozpacz, jak w jakąś, niespodziewanie otworzoną przede mną przepaść, z której jeszcze próbowałam jakoś się wyrwać, poprzez niedopuszczenie do siebie całkowitego znaczenia, niezrozumienie treści tych strasznych kilku wyrazów, jakie wymówił przed chwilą.
Ależ, jak to, nie ma nigdzie, próbowałam mu oponować, przecież pan mówił mi, że widział go niedawno tutaj w obozie, spał obok niego na kojce, więc jak? Cóż więc się z nim zdarzyło? A może umarł? – traciłam już niemal przytomność i siły, żywiąc jednak jeszcze w duszy pewną, już bardzo nikłą nadzieję, że on zaprzeczy, że powie, iż Chilek nie umarł, że żyje, tylko on nie wie gdzie?!
A doktór tłumaczył mi bezlitośnie tą okrutną prawdę: nie on nie umarł sam własną śmiercią twój brat, zabrali go do gazu w czasie selekcji, był już bardzo, bardzo wychudzony, widziałem, jak go zabrali z naszego bloku podczas jednej z selekcji.

 

 

 

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.