REUNION 69

Pamietniki z getta w Czestochowie ( 5 )

Przyslal Wlodek Proskurowski

 

Pani Bolesława Proskurowska mieszkanka Częstochowy pochodzenia żydowskiego, żyła dziewięćdziesiąt dwa lata, zmarła w sierpniu 2006 roku. Zamieszczone wspomnienia pochodzą z zachowanych wywiadów przeprowadzonych z panią B. Proskurowską w końcowym etapie jej życia. Zgodnie z życzeniem zmarłej po śmierci pochowana została w grobie obok męża na cmentarzu Kule w Częstochowie. Teksty z taśm magnetofonowych spisała studentka politologii Akademii im Jana Długosza w Częstochowie pani Sylwia Chłodzińska. Zamieszczony tekst jest wersją opracowaną i autoryzowaną przez panie Annę Goldman, Halinę Wasilewicz, i pana Jerzego Mizgalskiego.


Zamordowanych chowali na cmentarzu żydowskim. Wszystkim Żydom, którzy mieli jakiekolwiek rodziny w ówczesnej Palestynie, czyli dzisiejszym Izraelu, nakazali się zarejestrować. Ludzie wierzyli, że im ułatwią wyjazd. I 20 marca 1943 roku kazali tym, którzy zarejestrowali się zebrać na placu. Była to przeważnie inteligencja; wszystkich wywieźli, rozstrzelali na cmentarzu żydowskim. Po wojnie postawiliśmy tam jeden długi pomnik, składający się z czterech segmentów i na których wypisane są wszystkie nazwiska zamordowanych w tej akcji.

Na cmentarzu na Kulach po wojnie też chowało się Żydów. Teraz nie ma gdzie, bo żydowski cmentarz jest zamknięty. Nie wolno na nim chować zmarłych. Z początku za komuny chcieli nam zabrać ten cmentarz, ale jakoś żeśmy go obronili. Nie chciano go jednak przeznaczyć pod rozbudowującą się hutę, bo boją się tej ciągłej złej opinii za zagranicą o Polakach-antysemitach. A to by była już za duża historia, żeby ryzykowali, że zabiorą to. Mają wiele innego miejsca na rozbudowę huty, nie muszą na żydowskim cmentarzu. Podczas likwidacji małego getta wpierw wygonili wszystkich mężczyzn na plac i wyprowadzili do Hasagu. Potem wyprowadzili wszystkie kobiety, stałyśmy na placu, a oni znaleźli kilkoro dzieci. Jednym była dziewczynka, miała na imię Wandzia i przeżyłaby najprawdopodobniej wojnę, przechowana u swojej niańki czy służącej rodziców. Rodzice jednak stęsknili się za nią. Uważali, że jest tak spokojnie, by owa niania mogła przyprowadzić im dziecko.

Z małego getta wychodziło się przeważnie gdzieś do pracy. Myśmy chodzili do Enro, inni wychodzili do Hasagu, jeszcze inni jeszcze gdzie indziej i znikoma ilość pracowała na terenie samego getta, tam przy kuchni, w biurze, czy w szpitalu. I oni, idąc z pracy, przyprowadzili sobie tą córeczkę. Nazajutrz wszystkie dzieci Niemcy wpakowali na samochód i wywieźli na rozstrzelanie. Dzieci te strasznie krzyczały, ta dziewczynka również. Rodzice tej dziewczynki mieszkali, w pobliżu nas w małym getcie. Ja widziałam, kiedy rodzice przyprowadzili dziewczynkę. Słyszałam jak te dzieci krzyczały: Ratujcie nas, bo oni nas wszystkich pozabijają! Ratujcie nas!. Wszystkie kobiety płakały.

Po ulicy chodził z pistoletem gestapowiec, kazał nam się obrócić twarzą do ściany budynku, który stoi do dzisiaj. Gestapowiec powiedział, że jak któraś z nas odezwie się czy usłyszy, że któraś z nas płacze, do co dziesiątej z nas będzie strzelał. Wszystkie dzieci rozstrzelali. Ten gestapowiec bardzo lubił blondynki, zwłaszcza takie przy kości. Jedna chodziła do niego do domu jako sprzątaczka, wszyscy wiedzieli, że jest jego kochanką i ona spełniała rolę takiej dobrej Esterki, miała na imię Helenka. I czasami przez nią można było coś załatwić, kogoś wyciągnąć czy pomóc. Jak było wiadomo, że coś się będzie działo z małym gettem, to ona zabrała do siebie swoją kuzynkę. Pomiędzy gestapo a żandarmerią była rywalizacja. Gestapo trzymało ją u siebie, a żandarmeria przyszła i zastrzeliła obie. Mieli takie rozgrywki między sobą. Niemcy zaproponowali jednej naszej znajomej, że jeżeli zostawi dziecko, to ona może zostać. Kobieta powiedziała: Nie! Pójdę z moim dzieckiem. I zabrali ją. Potem drugiej, lekarce, też powiedzieli, że może zostać, jeżeli puści dziecko samo. Też nie chciała zostawić dziecka i poszła razem z dzieckiem. Kobiety i dzieci zostały zamordowane. Pamiętam, wszystko pamiętam. Może mam nie bardzo poukładane tak dokładnie. Podczas pobytu w obozie Hasag, praca była bardzo ciężka po dwanaście godzin na dobę przez dwa tygodnie pod rząd, bez zmiany. Na jednej z nocnych zmian przyszedł do mnie Polak i powiedział mi, że tam z drugiej strony, nie z tej, z której myśmy wchodzili, leżą złożone macewy: Takie płyty z Waszych grobów.

Z Waszego cmentarza. Ktoś inny przyszedł i powiedział: Tam jest Twoje nazwisko. Idź zobacz. Ja tam nie doszłam, była tam macewa z jakiegoś małego dziecinnego grobu siostry męża, która zmarła w dzieciństwie. Budynki Aleja nr 14 i Aleja nr 12 były granicznymi dużego getto. W tym dużym pięknym domu Frankiego, Aleja nr 14, Niemcy zgrupowali wszystkich potrzebnych im rzemieślników żydowskich. Nosili oni zielone opaski. Był to dom rzemieślników. Pomiędzy podwórkami budynków przy Alei nr 12 i nr 14 było przejście, przez które ludzie uciekali. Tą możliwość wykorzystał jeden z naszych kolegów i wyszedł z getta. Poza gettem czekał na niego katolik, przyszły szwagier, wyprowadził go dalej i wywiózł z miasta. Po ślubie z swoją siostrą ukrył u swojej babci, tam przeżyli wojnę. W domu rzemieślników mieszkał damski krawiec. Niemcy wozili go nawet do Berlina. Inny krawiec, męski, jeszcze wcześniej nim powstało to getto, mówił: Mam tyle roboty. Mojego ojca, któremu kiedyś szył ubrania podczas przypadkowego spotkania zapytał: co słychać panie Einhorn?. O, mam tyle roboty!. Jak to roboty Pan ma tyle? zapytał mój ojciec. Ludzie teraz sobie szyją?. Nie ludzie. Jakie ludzie? Niemcy!.

Po wojnie syn tego krawca Einhorna, wyjechał do Szwecji gdzie jest profesorem medycyny. Einhornowie przeżyli z dziećmi wojnę. Rzemieślnicy przebywali także w naszym obozie w Hasagu mieszkali chyba na ul. Kolonicznej 3, w tej mieszkalnej części przy obozie,. Ja ich nie widywałam, ale wiedziałam, że oni tam przebywają razem z tymi rzemieślnikami, którzy byli Niemcom bardziej potrzebni. Einhornowie tam też przeżyli. Na Einhorna, męskiego krawca mówili rzeźbiarz, tak pięknie szył. Jedna moja młodsza koleżanka, z gimnazjum zdała u nas maturę, potem się nauczyła szyć, była zdolną krawcową. Toteż ją tam ochraniały Niemki, bo ona im szyła. Nazywało się, że ona pracuje przy jakiejś maszynie, a ona naprawdę im szyła, tym wszystkim majstrowym. W Hasagu byłam pobita przez Niemców za to, że nie mogłam udźwignąć sześciu rusztów do pieców. Od tego pobicia miałam ropiejącą ranę w głowie. Niemcy ustalili normę przenoszenia przez jedną kobietę sześciu rusztów. Dla nas było to bardzo ciężko próbowałyśmy nosić po cztery ruszty i za to nas pobili. Mężczyźni wykonywali inne prace, a my musiałyśmy nosić. Wśród nas były różne kobiety, na przykład dwie dziewczyny, przed wojną zawodowe prostytutki. Były to bardzo dobre dziewczyny, jak jedną z nich wpakowali do piwnicy, za jakieś tam przestępstwo, to zapłakiwałyśmy się o nią. W obozie uzewnętrzniały się wszystkie cechy charakterów. Byli tacy, którzy sobie wzajemnie pomagali i byli też inni, którzy wykorzystywali tą okropną sytuację.

cdn

Poprzednie czesci

TUTAJ

Kategorie: REUNION 69, wspomnienia

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.