STEFAN BRATKOWSKI SKOŃCZYŁ BYŁ WŁAŚNIE 85 LAT.
JAKIŚ CZAS TEMU PRZEKAZAŁ MI SWÓJ DZIENNIK.
ROCZNICA URODZIN MISTRZA, PRZYJACIELA TO WŁAŚCIWA OKAZJA, ABY UPUBLICZNIĆ ZAPISKI STEFANA.
1.Dzieciństwo. Wojna.

Urodziłem się we Wrocławiu 22 listopada 1934 roku i jestem synem konsula polskiego we Wrocławiu. W 1919 roku ojciec został pierwszym polskim konsulem II Rzeczpospolitej w Morawskiej Ostrawie. Ojciec współpracował w akcji plebiscytowej na Zaolziu (przegraliśmy ten plebiscyt, jak i plebiscyt na Warmii i Mazurach, ponieważ nasz Kościół od razu zabrał się do nawracania polskich ewangelików na katolicyzm; efekt był taki, że straciliśmy w ten sposób mnóstwo polskich ewangelików, którzy wybrali tamtą stronę). Potem ojciec, były legionista Pierwszej Brygady, wspomagał Powstania Śląskie. Sam był z wykształcenia inżynierem po Politechnice Praskiej, co też jest charakterystyczne dla mojej rodziny, bo mój brat jest inżynierem, w domu mam żonę, dziennikarkę, z wykształcenia inżyniera, i sam – jako były popularyzator nauki i techniki – też zajmowałem się inżynierią. Pracę inżyniera ojciec podjął na bardzo krótko przed pierwszą wojną światową, zachowały się dokumenty jego inżynierskiego wykształcenia. Na Politechnice Praskiej wszedł w krąg Zet-u, był klasycznym typem zetowca, Zet wymagał z jednej strony gotowości do walki zbrojnej o niepodległość, z drugiej – przygotowania do pracy fachowca w wolnej Polsce. To w gruncie rzeczy było podstawowe credo, które szczepiono w domu nam obu z moim młodszym bratem od dzieciństwa.
Nie wiem, jak doszło do związku ojca z naszą mamą, bo pierwsza żona ojca – ciocia Wanda, córka pioniera narciarstwa, Barabasza – była piękną kobietą. Jednak nasza mama była kobietą z niesłychanym temperamentem i wewnętrzną siłą. Czy ojciec miał tyle siły co ona, nie wiem. Łatwym człowiekiem nie była. Zapamiętaliśmy z bratem, jak później nam powtarzała: „Boże, jakież ja mam dobre dzieci!” Dziwiło nas to: My – dobre dzieci? Ona na to: „Bo ja wiem, jakim ja byłam diabłem wcielonym!” Miała zawsze rację. I co więcej – z reguły miała ją! Była osobą o wybitnej inteligencji i ogromnej wiedzy o świecie. W latach dwudziestych jako wysłanniczka Ministerstwa Spraw Zagranicznych towarzyszyła polskim chłopskim emigrantom do Parany, gdzie mieszkała dłuższy czas w dżungli u niemieckiego kolonisty, uzbrojona w potężnego Smith-Wessona.
Rodzice przyjęli wyznanie ewangelicko-augsburskie, które umożliwiało ojcu rozwód. Nas też ochrzczono jako luteranów, więc formalnie jesteśmy ewangelikami. W domu przetrwała tradycja bliskich kontaktów z rodziną Burschów, ewangelickich pastorów, których wymordowali Niemcy. To byli wspaniali patrioci, którzy nie chcieli podpisać ani reichs-, ani tym bardziej volkslisty. W naszym domu z natury rzeczy było wiadomo, że dla Polski trzeba poświęcić wszystko. Dyskusje na ten temat nie wchodziły w rachubę. To były rzeczy oczywiste.
Po latach dowiedzieliśmy się, że ojciec, jak wielu konsulów polskich w Niemczech, był oficerem polskiego wywiadu. Wydedukowaliśmy to z bratem, kiedy matka opowiedziała nam o wydarzeniu z 1934 roku. Wtedy we Wrocławiu hitlerowcy przygotowywali pogrom sklepów żydowskich, oznaczono je odpowiednimi znakami. Mama powiedziała w pewnym momencie: „Osoby z bliskiego otoczenia waszego ojca donieśli, że wiele sklepów należy do ludzi o polskich nazwiskach”. Na co myśmy zapytali: „Jacy ludzie ojca?” Mama odparła: „No tak, ojciec miał we Wrocławiu swoich ludzi”. Z tego oczywiście wywnioskowaliśmy, że to musiała być jego siatka (po wojnie dowiedzieliśmy się, że ojciec wspomagał wrogów Hitlera, wyciągnął z obozu koncentracyjnego pastora Hoffmanna, którego odwiedziliśmy w 1945 roku). Ojciec udał się wtedy, w roku 1934, z listą adresową tych sklepów z polskimi nazwiskami do gauleitera Wrocławia, Edmunda Heinesa – to było jeszcze przed Nocą Długich Noży – z protestem, zapowiadając, że akcja przeciw ludziom o tych nazwiskach będzie musiała wywołać demarche ze strony polskiej. Postawa ojca podobała się Heinesowi, zaprosił go do kabrioletu i przez cały dzień jeździli po mieście, wymazując oznaczenia ze sklepów przeznaczonych do dewastowania. W ten sposób udało się uratować 150 rodzin żydowskich, które wyjechały przez Zbąszyń do Polski, a następnie do Stanów Zjednoczonych, za co ojciec dostał w 1936 roku list dziękczynny od Związku Żydów Amerykańskich. Ojciec był tym konsulem polskim, który ogłosił w roku 1935, że ustawy norymberskie nie znajdują zastosowania wobec obywateli polskich.
Artykuł podzielony na strony.
Numery stron (na dole) są aktywnymi odnośnikami.
Kategorie: Filmy i ksiazki, Polityka
Hmmm….
Urodzil sie nie we Wroclawiu lecz w Breslau…