Nareszcie jesteśmy razem! Janek, Zalko z żoną Jafą (była sabrą tzn. Żydówką urodzoną w Palestynie ) i 5 miesięcznym niemowlakiem, i ja z Lusią i Anią. Brakowało tylko Heli z mężem i Anitą (nie dostała zezwolenia na wyjazd z Polski bo była magistrem farmacji). Dom, do którego zajechaliśmy to była piękna willa po jakimś bogatym szejku arabskim.
Był dwupiętrowy, a na każdym piętrze miał kilka pokoi.
Mieszkały tam cztery rodziny. Mężczyźni byli lekarzami i pracowali w szpitalu, który był ulicę obok. Jak już wspominałem, willa znajdowała się w „moszawa germanit”- osadzie niemieckiej zakładanej jeszcze przez Templariuszy. Z okna naszego pokoju widać było morze. W nocy słychać było smętną muzykę z megafonu zamontowanego w kawiarence arabskiej nad morzem.
Jafa, żona Zalka, mówiła tylko po hebrajsku i żydowsku, z nami porozumiewała się po żydowsku. Chociaż Lusia i ja rozumieliśmy wszystko, odpowiadaliśmy po niemiecku bo tak nauczyliśmy się w szkole. Zalko oddał nam jeden ze swoich pokoi, a rodzinie zostawił olbrzymią sypialnię, w której pośrodku, na podeście stało szerokie łóżko z baldachimem, pozostałość po szejku arabskim. Pokój ten służył im za sypialnię i salon, stała tam też kołyska narodzonej niedawno córki Ruti. Obok pokoi była nieduża kuchenka. Wspólna, olbrzymia łazienka była na każdym piętrze. Wchodziło się do niej z dużego holu. Wokół willi był otoczony parkanem ogród porośnięty trawą, rosły tam też trzy palmy.
Przez pierwsze dwa tygodnie byliśmy gośćmi, nie pozwalali nam nic robić. Siostra Jafy i jej mąż służyli w marynarce wojennej i mieli dużego jeep’a do swojej dyspozycji, dzięki temu mogli zabierali nas codziennie na wycieczki, przeważnie w Galilu.
Ania miała się z kim bawić, znalazła kolegów w swoim wieku, to były dzieci lekarzy z Czechosłowacji, oni mówili po czesku, a Ania po polsku.
Jeszcze przed wojną, w Krakowie, rodzice korespondowali ze starszą siostrą ojca, która z mężem i piątką dzieci wyemigrowała z Niemiec do Palestyny w roku 1933. Jakimś niesamowitym zbiegiem okoliczności-mieszkali na następnej ulicy koło naszego domu. Już na drugi dzień naszego pobytu odwiedził nas wujek i zaprosił na kolacje do swego domu. Poszliśmy z nim razem z Anią. W trzypokojowym mieszkaniu zebrała się prawie cala rodzina. Nikogo z nich wcześniej nie znałem, Ciotka musiała być dużo starsza od mojego ojca. Po serdecznym przywitaniu, każdy się przedstawił nie pamiętam już wszystkich imion, zapamiętałem tylko jedno- kuzyna Buki, który był członkiem kibucu Sdot- Jam, byłem z nim w kontakcie aż do jego śmierci.
Inny kuzyn był nauczycielem w szkole zawodowej, a najmłodszy służył w wojsku, był nurkiem. Były też kuzynki-jedna mieszkała w Anglii, a duga, razem z mężem także była u Ciotki i Wujka.
Kolacja była bardzo skromna, bo to był czas “cena”, oprócz chleba wszystko było na kartki. Raz w miesiącu każdy zameldowany obywatel dostawał bloczki i tylko na te kartki mógł kupić produkty. Naturalnie na czarno, za duże pieniądze, można było sobie radzić. Ten stan trwał kilka dobrych lat. Wujek był członkiem spółdzielni piekarskiej, dzięki czemu, co sobotę przynosił nam dwie chały. Tylko tak mógł nam pomóc, bo więcej sami nie mieli.
Po dwóch tygodniach beztroski zaczęliśmy myśleć, że nie możemy tak żyć, bez pieniędzy, na łasce Janka i Zalko. Mięliśmy ze sobą 300 $, tyle ile wolno było wywieść z Polski. Za radą Janka postanowiłem pojechać do Tel–Awiwu.
Na głównej stacji autobusowej w T.A. znalazłem autobus kursujący do miejscowości Ramat-Icchak oddalonej 30-40 minut od T.A. Mieszkały tam kuzynki Lusi, które wyjechały z Polski do Palestyny, jeszcze w 1930, i tu już wyszły za mąż. Z początku pracowały przy budowaniu szos, ale to była bardzo ciężka praca dla kobiet, po jakimś czasie znalazły partnerów. Kiedy przybyliśmy do Izraela pracowały jako księgowe w kooperatywie “Eget”. Znalazłem adres jednej, nazywała się Fryda. Kiedy otworzyła drzwi, mimo że mnie nigdy wcześniej nie widziała na oczy, objęła mnie i serdecznie pocałowała. Także jej mąż, który był pochodzenia niemieckiego, przywitał mnie ciepło. Zaplanowaliśmy, że wynajmą mi bezpłatnie pokój, będę też mógł przygotowywać sobie w ich kuchni śniadanie i kolację. Otrzymałem klucz do mieszkania. Mieszkali na parterze w trzypokojowym mieszkaniu, w nowej, dopiero budowanej dzielnicy nazwanej „szikun Blizowski” na cześć budowniczego. Z mojego okna widać było gaj pomarańczowy, a w nocy słyszałem wycie szakali. Autobus do Tel-Awiwu odchodził co pół godziny. Planowałem od niedzieli do piątku co rano jeździć do T.A., gdzie pracowali koledzy i przyjaciele, którzy przyjechali dużo wcześniej, bo mieszkali po wojnie w Niemczech.
Pierwsze kroki skierowałem do kolegi, od którego dostałem adres prywatnego nauczyciela języka hebrajskiego. Uzgodniłem z nim, że będę brał lekcje trzy razy w tygodniu. Później poszedłem dowiedzieć się, czy w restauracji Związkowej będę mógł jeść obiady, chociaż nie mam przydziału. Po południu miałem spotkać się z Cesią, koleżanką z „Jehudy” z krakowskich czasów. Ponieważ miałem jeszcze sporo czasu, spacerowałem po ulicach T.A. O godzinie 16.00 pojechałem autobusem do nowej dzielnicy T.A. nazwanej Jad-Eliyahu. Wybudowano tam domy dla „olim hadaszim”. Cesia pracowała w kasie związkowej pracowników magistratu miasta T.A.
Cesia wyszła za mąż jeszcze na Syberii, gdzie była zesłana razem z rodzicami. W Semipolatyńsku urodziła córkę- Awiwę. Z Cesią ostatni raz widziałem się w maju 1946 kiedy wyjeżdżaliśmy z Semipolatyńska.
Ona i jej rodzina w ramach repatriacji przewiezieni zostali do Szczecina. Otrzymali papiery, że mogą przebywać w Paryżu trzy miesiące. Przekroczyli granicę polsko-niemiecką nielegalnie i przedostali się do Paryża.
Po powstaniu Państwa Izrael legalnie zrobili aliję. Zawieziono ich do obozu w granicach T.A.
Po rocznym pobycie, dzięki protekcji, dostali mieszkanie w nowo wybudowanych domach dla „olim hadaszim” w Jad Eliyahu. Heniu, jej mąż był oficerem policji i pracował w administracji.
Zapukałem do drzwi. Otworzyła matka Cesi, opiekowała się dzieckiem, przywitałem się z jej mężem. Powiedzieli, że Cesia i Heniu wrócą z pracy za godzinę, tymczasem poczęstowali mnie sokiem cytrynowym i ciastem z jabłkami. Rodziców znałem jeszcze z Semipolatynska, to też opowiadali mi o swoich przeżyciach od naszego rozstania.
O godzinie piątej zjawili się Cesia i Heniu. Radość była wielka. Po naradzie postanowiliśmy, że Lusia z Anią przyjadą do Jad Eliyahu w piątek po południu i zostaną jakieś dwa, trzy dni. W tym czasie odwiedzimy krewnych mieszkających w T.A. i w Ramat-Icchak . Ja tymczasem zacząłem odwiedzać urzędy Sochnutu –żydowskiej agencji pomagającej zdobyć wykształcenie i znaleźć pracę nowoprzybyłym do Israela. Szukałem protekcji, aby zdobyć mieszkanie w „szikun”. CDN
Poprzednie czesci TUTAJ
Zredagowala Anna Karolina KLYS
Kategorie: wspomnienia