Napisal i przyslal Heniek Grengras
Zredagowala Anna Karolina Klys
Idziemy ze Szmuelem na wzgórze “har lewiatan” czyli wieloryba, gdzie znajduje się domek. Wokół domku jest zielony ogród, widzimy go już z daleka.
Droga piaszczysta, ciężko iść.
Zapukaliśmy, otworzył nam gospodarz. Kreps pochodził z Buczacza, przyjechał do Izraela jako chaluc. Teraz jest sekretarzem oddziału „kupat cholim”-Kasy Chorych, w Ramat Icchak.
Dom zbudowany był na zboczu góry, miał jedno piętro. Za czasów Mandatu Brytyjskiego na parterze, w małym mieszkaniu, urządzony był slik –schowek na broń. Nad tym mieszkaniem zbudowano drugie, czteropokojowe, w którym mieszkał Kreps z żoną i trzema córkami. Zaprosił nas do salonu gdzie czekał już obecny lokator, Żyd pochodzący zdaje się z Iraku. Zgodziłem się na warunki i podpisałem umowę wynajmu, napiliśmy się na mazel tow, ale zamiast alkoholu był zimny sok grejpfrutowy. Wróciliśmy drogą prowadzącą na szczyt wzgórza i zeszliśmy wprost na ulicę gdzie było mieszkanie Szmuela. Udało mi się wreszcie zrealizować jeden cel- mieszkanie. Będziemy mogli w nim zamieszkać od września, jeszcze przed świętami Rosz Haszana. Następnego dnia rano pojechałem do biura Cesi. Czekała już na mnie z wielką niecierpliwością, bo w magistracie zwolniła się posada w oddziale skarbowym. Poszła ze mną do biura naczelnika wydziału, w którym zatrudniano pracowników. Pomimo, że mój hebrajski był bardzo słaby, to dzięki protekcji Cesi naczelnik powiedział: „jutro masz się zjawić z życiorysem napisanym po hebrajsku”. Byłem bardzo zadowolony. Cesia poprosiła o pozwolenie opuszczenia biura, wzięła ze sobą papier i poszliśmy do kawiarni, gdzie podyktowałem jej po polsku mój życiorys. Cesia też nie znała jeszcze tak dobrze hebrajskiego, ale napisała jak umiała. A ja to przepisałem nie wiedząc, że zrobiła parę błędów, o czym przekonałem się nazajutrz gdy podałem naczelnikowi mój życiorys. Siedziałem na krześle i wpatrywałem się w jego twarz.
Odłożył papier i z uśmiechem powiedział : “ktoś to tobie napisał, a ty przepisałeś z błędami”. Pomyślałem wtedy, że szkoda, że nie dałem tego życiorysu do sprawdzenia Szmuelowi. Ale naczelnik powiedział: „ ja też kiedyś byłem w twojej sytuacji”. Wyciągnął arkusz papieru, napisał coś i powiedział, że mam z tym iść do kierownika oddziału.
Z biciem serca poszedłem do wskazanego pokoju. Drzwi były zamknięte więc zapukałem. Wszyscy byli zdziwieni, że ktoś puka, bo jak się przekonałem później tam ludzie wchodzili bez pukania. W pokoju siedziało dwóch urzędników, jeden starszy i siwy, drugi młody, wysoki. Podałem arkusz starszemu, poprosił abym usiadł, zaczął mnie wypytywać o różne rzeczy, od razu poznał, że ma do czynienia z „ole chadzasz” czyli nowo przybyłym.
Nie był zadowolony i powiedział coś do kolegi, a ja zrozumiałem, że powiedział: „znowu posyłają nam nowicjuszy”. On sam pochodził z miasta Równe w Polsce, a ten młodszy kolega pochodził z Bułgarii. Wskazał mi wolne biurko, usiadłem przy nim, a urzędnik młodszy otworzył kartotekę prowadzoną w oddziale i wytłumaczył mi system pracy. Zamiast maszyn do liczenia były tam liczydła podobne do tych na jakich pracowałem w Kazachstanie. Praca w magistracie trwała od 7.30 do 14.00, a w piątek do godziny 12.00. Godziny pracy były dobre, a zarobki wyglądały tak, że dostawałem 2 liry izraelskie za dzień, pracowałem 25 dni, to na rękę wypadało 50 lirów co miesiąc. To były bardzo przyzwoite warunki, więc dużo ludzi starało się o pracę w magistracie. Co prawda nie zawsze wypłata była na czas, a pracownicy, którzy nie mieli stałego etatu otrzymywali wypłatę dwa dni po pracownikach stałych.
cdn
Poprzednie czesci TUTAJ
Kategorie: Uncategorized
bardzo ciekawe wspomnienia.