Przyslala Rimma Kaul ktora dodaje
– Lecisz ze mną do Izraela? – zapytałem koleżankę w pracy, siedzącą dwa krzesełka dalej, która podobnie do mnie wpatrywała się w okno, tęskniąc za światem zewnętrznym, czekając, aż czas pracy dobiegnie końca. – Pewnie! Kiedy? – odpowiedziała pytaniem.
Było to ponad 3 lata temu. Robiąc porządki w swoich dokumentach dokopałem się do pokaźnej teczki z przeróżnymi materiałami, jakie zdołałem zebrać będąc w Izraelu. Mapy, przewodniki, wejściówki, bilety lotnicze, autobusowe i tramwajowe. Wszystko na swoim miejscu. Zadumałem się na chwilę i zdecydowałem, że może warto opisać tę przygodę na wypadek gdyby pewnego dnia pamięć zaczęła mnie zawodzić, a zdjęcia przestały wystarczać. Dostałem też zgodę mojej współtowarzyszki podróży, aby opowiedzieć, jak mało brakowało by przypadkiem Jej nie „ustrzelili”. Na wstępie też przepraszam za uproszczoną narrację, ale aż tak wprawiony nie jestem, by pisać relację z podziałem na role. A na domiar złego podkradnę kilka zdjęć Jej autorstwa.
Na początku lipca, dwa dni przed naszym przyjazdem, Siły Obronne Izraela, nazywane CaHaLem, rozpoczęły operację Ochronny Brzeg. Wojsko dokonywało nalotów i bombardowań na Strefę Gazy, aż w końcu zdecydowało się na bezpośrednie wejście. W odwecie bojownicy Hamasu odpowiadali ostrzałem rakietowym na terytorium Izraela.
Ale dlaczego?
Izrael był pierwszym krajem Bliskiego Wschodu, jaki odwiedziłem. Swego czasu czytałem mnóstwo książek opowiadających zarówno o samym Izraelu jak i innych krajach tego burzliwego regionu. Postawiłem sobie wtedy cel, że w ciągu najbliższych lat odwiedzę większość znajdujących się tam państw, rozpoczynając podróże właśnie od Izraela. W kolejce przepychał się Iran, o którym pisałem TUTAJ, ale pierwszeństwo otrzymał Izrael.
Przypominam sobie z jaką przyjemnością czytałem wówczas nową na naszym rynku książkę autorstwa Eli Sidi Izrael Oswojony, opisującą ten kraj z punktu widzenia Polki, która zdecydowała się ułożyć sobie tam życie. Jak to zwykle bywa w moim przypadku, po lekturze od razu odnalazłem autorkę na Facebooku i wystosowałem wiadomość z komentarzem oraz podziękowaniem za świetną i przydatną lekturę. A na koniec nawet się zaznajomiliśmy.
Codziennością czytelniczą były pozycje o Mossadzie i jego wręcz niemożliwych wyczynach. Przyswoiłem sobie chyba większość literatury na ten temat, która ukazała się w naszym kraju. Prócz książek oglądałem filmy dokumentalne o nieprzerwanej służbie Szin Bet jak choćby TEN, i te fabularyzowane o Mossadzie. Ten, kto jeszcze nie widział Monachium w reżyserii Stevena Spielberga, niech czym prędzej te braki nadrobi. Moje zafascynowanie izraelskimi służbami specjalnymi – działającymi w ekstremalnie ciężkich warunkach by zapewnić trwanie swojemu krajowi od początku jego istnienia – było i jest ogromne. To się właśnie nazywa mieć dobry PR.
Pewnego dnia, kiedy wszedłem do księgarni i skierowałem się ku wysepce obłożonej bliskowschodnią szpiegowską literaturą, podeszła do mnie pani ekspedientka z zapytaniem, czy może mi coś polecić. Zerknąłem na nią i pokiwałem głową.
– To czytałem, to też, to mam w domu…
– A ta? „Sylvia. Agentka Mossadu”?
– Proszę Pani, co to była za kobieta!
– Hm… no to niestety Panu nie pomogę – odpowiedziała z uśmiechem, a ja wróciłem do swoich poszukiwań.
I skoro już przy Sylvii jesteśmy, to muszę się do czegoś publicznie przyznać. Po lekturze książki, która co prawda jest napisana dość prosto, Sylvia Rafael została moją największą miłością, której nigdy nie było i nie będzie dane mi poznać. Dlaczego? Tutaj zainteresowanych odsyłam do lektury i poznania historii tej niezwykłej kobiety.
Calosc TUTAJ
Kategorie: wspomnienia